Bardzo jestem wdzięczny trzem płockim, znanym zresztą polonistkom: Katarzynie Góralskiej, Elżbiecie Szczepańskiej i Grażynie Rybickiej, za prezentację twórczości tegorocznej Noblistki w dziedzinie literatury. Pod koniec listopada, w Towarzystwie Naukowym Płockim, opowiadały tak o trzech najważniejszych książkach S. Aleksijewicz (Czrnobylska modlitwa, Ostatni świadkowie, Wojna nie ma w sobie nic z kobiety), że ciarki przechodziły po plecach. Czuło się zapach wojny, ogarniała człowieka irytacja wobec bezradności oszukanej dobroci. Zdumiewało to, co jeden z bohaterów Czarnobylskiej modlitwy określił jako radzieckie pogaństwo. Temu systemowi udało się tak wychować człowieka radzieckiego, że z miłości do ojczyzny i poczucia obowiązku wchodził w czarnobylskie napromieniowanie jak we mgłę, bez świadomości, bez ubrań ochronnych, bez sprzeciwu..
Wielki reportaż o Czarnobylu i skutkach tamtej tragedii był dla mnie odkryciem najbardziej przejmującym w twórczości Noblistki. Może też dlatego, że doskonale pamiętam tamtą atmosferę, starania seminaryjnej siostry pielęgniarki, która dawała nam napój z jodem. Piliśmy go chętnie, chociaż na dobrą sprawę bez pełnej świadomości, że 29 kwietnia 1986 r. wysokie tło promieniowania zarejestrowano w Polsce, w Niemczech, Austrii i Rumunii.
Pamiętam też, że 1 maja 1986 r. wiozłem moją Mamę na badania do Bydgoszczy. Między Płockiem i Włocławkiem otwierał się przed nami pejzaż jak z wierszy Broniewskiego, Wisła z prawej strony, na drzewach pełna zieleń, jabłonie obsypane kwiatami. W samochodzie nie czułem zapachu maja. Dzisiaj czytam u S. Aleksijewicz, że pod Czarnobylem ludzie także nie czuli zapachu jabłoni. Siergiej Gurin, operator filmowy, opowiada: „Trzymam w ręku kamerę, ale nic nie mogę zrozumieć…Coś tu nie pasuje! Ekspozycja normalna, obraz piękny. I nagle przeszywa mnie myśl: nie czuję zapachu. Sad kwitnie, ale nie pachnie! Dopiero później dowiedziałem się, że tak reaguje organizm przy wysokim promieniowaniu, blokują się niektóre organy.” (Czarnobylska modlitwa, Monolog o kazaniu świętego Franciszka do ptaków).
Bohaterowie reportaży Aleksijewicz niewiele opowiadają też o religii. Prawdę mówiąc, dopiero w obliczu takiej tragedii widać skutki ateizacji społeczeństwa. Chociaż książka nosi tytuł Czarnożylska modlitwa, to klasycznych modlitw tu jak na lekarstwo. Bohaterowie rzadko odnoszą się do Boga, nawet się nie kłócą z Nim. Czasami wyrywa się podziękowanie za przeżycie, ale i ono ogranicza się do przeczucia czysto ziemskiego, bo przecież „nikt nie wie, co będzie na tamtym świecie. Na tym jest lepiej… Wszystko bardziej znajome. Jak moja mama powiedziała: sobie się podobasz, innym się podobasz, i robisz, co ci się podoba.(…). Wyjechaliśmy… Wzięłam do woreczka ziemię z matczynego grobu. Uklękłam na chwileczkę: <wybacz, że cię zostawiamy>. Poszłam na grób mamy w nocy i nie bałam się” (Czarnobylska modlitwa, Monolog pewnej wsi o tym, jak wzywa się dusze do nieba, żeby z nimi popłakać i zjeść obiad).
Aleksijewicz w sposób genialny pokazuje, co dzieje się z ludźmi, kiedy tego, co się dzieje, nie mogą ogarnąć swoim umysłem. Katia P., która chce kochać, wie, że nie urodzi dziecka. Modli się za swoją miłość, ponieważ nie pomogła jej żadna książka. „Nic nie wyjaśniła. Ani teatr, ani film. Roztrząsam to bez nich. Sama. Wszystko przeżywamy sami, nie wiemy, co z tym zrobić. Nie mogę tego ogarnąć umysłem. A jeszcze bardziej pogubiła się moja mama, która uczy w szkole języka rosyjskiego i literatury. Zawsze uczyła mnie, żeby żyć według książek... Mama się pogubiła.. Nie potrafi żyć bez książek. Bez Czechowa i Tołstoja…” (Czarnobylska modlitwa. Monolog o tym, że nie potrafimy żyć bez Czechowa i Tołstoja).
Trochę mnie niepokoi, dlaczego takie kobiety nie znajdują wsparcia we współczesnych Kościołach Białorusi. Czy nie szukają tam pomocy duchowej, czy nie daj Boże - Kościoły nie odpowiadają na ich ból. Jakie to szczęście, że w Polsce mamy Matkę Bożą Częstochowską, która nota bene pielgrzymuje w kopii Obrazu Jasnogórskiego po diecezji płockiej. Właśnie wczoraj gościła w naszej kaplicy seminaryjnej. Mogłem z nią omówić kilka spraw, między innymi ową podróż do Bydgoszczy. Wdzięczny jestem Bogu, że moja Mama nie pogubiła się wtedy, choć wiedziała znacznie więcej niż mi się wydawało. Nie wiem, czy czuła zapach maja, ale trzymała różaniec w dłoni i snuła opowieść o swoich wnukach.
No i jeszcze jedna uwaga o płockich polonistkach, wspomnianych na początku. Słuchając ich opowieści, byłem spokojny o młodzież, którą uczą szeroko pojętej kultury literackiej.