8 marca przypadł w tym roku w niedzielę i złączył tradycyjny Dzień Kobiet z celebracją liturgiczną niedzieli. Oczywiście, złączył w tych wspólnotach, w których duszpasterze potrafili już wcześniej ochrzcić Dzień Kobiet poprzez słowo, modlitwę i wrażliwość na konkretne przejawy geniuszu kobiety. Tam, gdzie pozostała jedynie alergia na socjalistyczne korzenie tego święta i peerelowską formę jego celebracji, albo nie wspominano w ogóle o tym dniu, albo ograniczono się do wezwania w modlitwie wiernych.
Warto jednak zauważyć, że Dzień Kobiet nie zniknął ze świadomości kobiet wraz z upadkiem starego ustroju. Nie chodzi przy tym o to, że nie znam kobiety, która w tym dniu nie byłaby wdzięczna za życzenia, dobre słowo i upominek, także a może przede wszystkim duchowy, np. modlitwę. W sensie społecznym Dzień Kobiet odżywa potężnym nurtem feministycznym, którego nie da się przemilczeć, zignorować czy wykpić. Jakkolwiek przybiera on różne, czasami radykalne formy, to jednak niesie w sobie wyzwania, które w żadnym razie nie powinny być obce Kościołowi.
Na szczęście nie są. Możemy być dumni, że św. Jan Paweł II dostrzegł te wyzwania i poprzez swoje nauczanie nie tylko otworzył Kościół na dialog z feminizmem, ale stworzył podstawy feminizmu chrześcijańskiego. Papież Franciszek kontynuuje tę tradycję, czego wyrazem były jego słowa i życzenia skierowane do kobiet całego świata w ostatnią niedzielę.
Coraz więcej pozytywnych działań można spotkać w Polsce. W diecezji łowickiej już po raz drugi odbył się Diecezjalny Dzień Kobiet. W Częstochowie Akcja Katolicka zorganizowała sympozjum. Wydawnictwo Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wydało książkę dr Moniki Waluś: Inspiratorki, liderki, założycielki. Aktywność przedstawicielek katolickich wspólnot i ruchów kobiecych w Polsce (1805 – 1963). Autorka przedstawia sylwetki 90 niezwykłych kobiet, zasłużonych dla kultury, życia społecznego i Kościoła w Polsce, które – nota bene - są prawie nieznane nawet katolikom.
Okazuje się, że najlepszą formą dyskusji z feminizmem jest odkrywanie naszych jakże bogatych tradycji kobiecych. Naraz się okazuje, że zanim począł się feminizm, w rodzinach katolickich dorastały kobiety, które nie wstydząc się ośmieszanego dzisiaj 3 x K (Kinder, Kűche, Kirche – dzieci, kuchnia, kościół), umiały je łączyć z obroną Ojczyzny, tworzeniem nowych ruchów społecznych, aktywną obecnością w kulturze narodowej i religijnej. Trzeba je wydobyć z obszaru zapomnienia, nie wstydzić się nazwać feministkami chrześcijańskimi, pokazać młodemu pokoleniu jako wzory do naśladowania.
Tylko w taki sposób możemy włączyć się w konstruktywny dyskurs, a nawet spór, z radykalnym feminizmem, który - niestety – nadaje ton współczesnej dyskusji o roli kobiety. Naraz okaże się, że znajdziemy sojuszniczki wśród umiarkowanych feministek, które zaczynają dostrzegać karykaturalność twierdzeń takich pań jak M. Środa, K. Szczuka czy też ta, która w Wigilię dokonała aborcji.
Taki feminizm został ostatnio oceniony w Wysokich Obcasach Extra: w następujący sposób: „Trudno nie odnieść wrażenia, że polskie feministki karmią się chorym zainteresowaniem, dyskusjami pełnymi jadu, sieja zamęt, podburzają. Podpisują się pod zadymiarskimi hasłami, a milczą tam, gdzie ich pomoc jest potrzebna. Wychodzi na to, żeby być feministką, trzeba epatować kontrowersyjnymi poglądami i brudnymi pieluchami, walczyć o osobowość prawną macicy i uważać, ze mężczyźni to podludzie bez kompetencji. Generalnie - robić wszystko to, czego nikt nie spodziewa się po kulturalnym człowieku Nie wiem, jak państwo, ale ja mam wrażenie, że im więcej kobiet zdobywa niezależność i bierze za siebie odpowiedzialność, tym mniej <prawdziwych> feministek. Bo feministką- według wszechobecnej narracji – ni e może być katoliczka, gospodyni domowa, ładna, ale niezbyt mądra kandydatka na prezydenta. Ni e mogę być ja, bo mam w nosie, czy moim szefem jest kobieta czy mężczyzna, pod warunkiem, ze mam mądrego szefa” (Aneta Borowiec).
Nic dodać, nic ująć. Nie przypuszczałem tylko, że tak szybko polskie feministki pójdą po rozum do głowy.
10. 03. 2015.