Mija właśnie miesiąc, kiedy dwuletni Adaś
z Racławic - w nocy z 29/30 listopada - wymknął się z domu dziadków, u których często
nocował. Nie wiadomo czy tamtej nocy lunatykował, czy po prostu zatęsknił do rodziców.
Wyszedł w piżamce w mroźną noc, przeszedł około 600 m, znaleziono go nad brzegiem
wąskiej rzeczki, którą przebył w jakiś niewyjaśniony sposób. Odnalazł go rano policjant,
pod liśćmi, nieprzytomnego. Temperatura jego ciała wynosiła 12, 7.
Patrzę na zdjęcie owej rzeczki. Właściwie
to strumyk, który policjant przeskoczył z łatwością. Jak pokonał go jednak dwulatek,
w góralskich skarpetkach? Niezwykłych okoliczności uratowania tego chłopca jest
co niemiara. Począwszy od komendanta, Michała Godynia z Krzeszowic, który wiedział,
że tak wychłodzonego dziecka nie wolno ogrzewać, ale reanimować. Potem ten niezwykły
zespół z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie, gdzie przywrócono dziecku
życie.
Wreszcie mądry ordynator Oddziału Kardiochirurgii
i Intensywnej Opieki Kardiochirurgicznej, prof. Janusz Skalski, który kieruje zespołem
specjalistów, ratujących codziennie życie małych pacjentów z wadami serca. W wypadku
Adasia udało im się wyprowadzić dziecko z najbardziej głębokiej hipotermii. Profesor
jest tak samo dumny ze swego zespołu, jak i wrażliwy na zbieg okoliczności, które
w tym wypadku okazały się bardzo korzystne.
Niekiedy
trudno wytłumaczyć - - mówi Profesor – dlaczego
w ekstremalnie trudnej sytuacji pacjent znosi nadspodziewanie korzystnie zastosowaną
terapię i zaskakuje nas pozytywnie, po prostu przeżywa dramatycznie ciężki stan
wbrew obawom i stawianej przez lekarzy fatalnej prognozie. (…) Człowiek głęboko
wierzący będzie się dopatrywać mistycznej ingerencji Opatrzności Bożej, a inny,
myślący analitycznie, powie, że to było zdarzenie wyjątkowe. Ateista może się nie
zgadzać z moimi wypowiedziami o „cudzie”, ale nie wierzę, żeby w ogóle odrzucał
to słowo, bo ono jest w polskim języku potrzebne i piękne, powiem, uniwersalne dla
bardzo wielu dobrych zdarzeń.
Mimo znaczącej poprawy stanu zdrowia, Adaś
z Racławic, Boże Narodzenie spędził w szpitalu. Przypuszczam, że wielu rodziców
i dziadków, przytulając w Święta swoje dwuletnie dzieci, pomyśleli także o Adasiu,
jego nocnym marszu, rodzicach i dziadkach. Prawie cały tegoroczny adwent, kiedy
przygotowywaliśmy się do Bożego Narodzenia żyłem historią Adasia. Próbowałem sobie
wyobrazić jego nocną bezradność. Tak samo wzrusza, jak i ożywia wdzięczność wobec
tego powiewu łaski Boga, która sprawiła, że tamta noc tak się dobrze skończyła.
Niech sobie ateiści wierzą w przypadki. Często
zastanawiam się nad mocą ich świeckiej wiary.
Przecież nie może ona pochodzić z naukowo-materialistycznego zrozumienia losu, przypadku czy natury. Czy więc nie
jest przesądem, tuszującym własną niewiedzę? Wierzący w takiej sytuacji stara się
rozmawiać ze swoim Bogiem. Już możliwość takiej rozmowy staje się cudem. Oto w ciemnej
nocy, w Betlejem, ale przecież i tam w Racławicach, rozbłysło światło, a skarga
dziadków i rodziców stała się wołaniem do Nowonarodzonego. Pan Komendant, szukając
Adasia, modlił się gorąco do Judy Tadeusza, a prof. Skalski przypomniał sobie biblijną
historię Elizeusza, reanimującego chłopca (por.
Księga Królewska). I dziecko ożyło!
A swoją drogą, trzeba dobrze zamykać drzwi,
aby nawet dwulatek nie otworzył ich w nocy.
30. 12. 2014.