Najbardziej
plastyczną formą dotarcia do chrztu Mieszka okazały się dla mnie owe 40 pokolenia,
na które przeliczył historię naszego chrześcijaństwa bodajże bp Ryś. Osobiście potrafię
świadomie ogarnąć historię co najmniej dwóch ostatnich pokoleń. Każde z nich żyło
w innych warunkach, często nawet niewyobrażalnych dla mojej historycznie niedoskonałej
wyobraźni. Niemniej wzrusza mnie to, iż podstawowe mechanizmy przekazywania wiary,
sprawowania sakramentów, nauczania moralności pozostały te same.
Uświadomiłem to sobie siadając do konfesjonału
w sobotę, 16 kwietnia rano. Klerycy wyjechali do Poznania na centralne uroczystości,
w Seminarium zrobiło się cicho. Na porannej Mszy św. w seminaryjnym kościele św.
Jana ta sama grupa kobiet i mężczyzn, którzy w swoim drugim, trzecim a może i czwartym
pokoleniu klękają do tych samych kratek konfesjonału, śpiewają wyrosłe przecież
z tamtego Mieszkowego chrztu pieśni religijne, przystępują ze czcią do Stołu Pańskiego.
Dlatego wszelkie jubileusze religijne powinny
się zaczynać przede wszystkim rachunkiem sumienia wyznawców. Mieszko jest mi bliski
dlatego, że usłyszał te same słowa, które tyle razy zadawałem rodzicom chrzestnym,
wyrzekał się tych samych złych rzeczy, których wyrzekamy się podczas odnawiania
przyrzeczeń chrzcielnych. Z tej perspektywy nie tylko liczba czterdzieści staje
się niewielka, ale całe te 1050 lat skupia się w takie wydarzenie, które trwa, nie
przymierzając jak jakiś Wielki Wybuch Bożej Łaski nad moim Mazowszem, nad Polską,
nad wszystkimi mieszkającymi miedzy Odrą i Wisłą.
Z tej perspektywy patrząc, nie rajcują mnie
te wszystkie historyczne spekulacje o miejscu chrztu, o tym, czy Mieszko umiał pisać
i czytać, jak wyglądała Dąbrówka, czy w drużynie Mieszka służyli Wikingowie i jakich
Perunów, Swarożyców i Świętowitów czciły plemiona piastowskie. Nie mówię, że nie
są to ciekawe pytania dla fascynujących się historią. Z okazji jubileuszu skupiają
na nich uwagę ci, którzy jak ognia boją się wpływu chrześcijaństwa na współczesny
kształt Polski.
Dlatego
ten szpagat. Z jednej strony mówi się, że mieliśmy szczęście, ponieważ poprzez chrzest
Mieszka weszliśmy do cywilizacji śródziemnomorskiej, zachodniej. Z tego pnia wyrosła
dzisiejsza Europa. Jeśli tak, to może warto o tym pamiętać w naszych kontaktach
ze współczesną Unią Europejską, wtedy, kiedy wsłuchujemy się w jej dyrektywy, zwłaszcza
o charakterze światopoglądowym. Jakąś schizofreniczną skazę pokazują ci, którzy
świętują polski jubileusz chrztu, uważając, że chrystianizacja była dla Polski awansem
cywilizacyjnym, jednocześnie boją się, że współczesny polski katolicyzm popycha
nas w zaściankowość.
W tym kontekście warto sobie uświadomić, że
troska o konsekwencje chrztu trwała i trwa w każdym z owych 40 pokoleń. Chrzest
nie spadł jak rosa z nieba, nie rozlał się po płowych głowach Polaków, ale wymagał
gorliwości, trudu, czasami krwi misjonarzy, zakonników, wielkich i cichych świętych,
mądrych przywódców politycznych i kościelnych, znanych twórców kultury chrześcijańskiej
i setek tysięcy proboszczów, wikarych i rodziców. Na dobrą sprawę to oni w każdym
pokoleniu sprawiali, że owa nić nie została przerwana, a nawet kiedy się rwała,
to szybko ją naprawiano.
Dzisiaj więc nieodłącznym elementem obchodów
jubileuszowych powinien być nie tylko rachunek sumienia, ale i głęboka refleksja
nad nową ewangelizacją, nad chrześcijańskimi sposobami rozwiązywania współczesnych
problemów społecznych, nad kryzysem powołaniowym, przemyślanymi sposobami obrony
życia, stosunkiem do biednych i wykluczonych. W tym sensie chrzest Polaków zaczyna
się od nowa w każdym pokoleniu i my jesteśmy odpowiedzialni za jego skutki w naszym
– 41.
Niezwykle charakterystyczne w tym kontekście
wydało mi się pytanie red. Bogumiła Łozińskiego z „Gościa Niedzielnego”, skierowane
do prymasa Wojciecha Polaka: „Dlaczego nie
było programu ogólnopolskiego, jak Wielka Nowenna przygotowana przez prymasa Stefana
Wyszyńskiego przed 1000. rocznicą chrztu?” Prymas odpowiada: „Ależ
on był. Przez ostatnie lata realizowaliśmy program duszpasterski <przez Chrystusa,
z Chrystusem i w Chrystusie> (…) Był i jest propozycją realizacji duchowości
chrzcielnej. Chodziło w nim o indywidualne doświadczenie (…), a nie o jakieś zewnętrzne
manifestacje.”