„Gdy ogarnęła wszystko głęboka cisza, a noc dobiegała połowy swej drogi, z królewskiego tronu nieba zstąpiło Twoje wszechpotężne słowo” (Mdr 18, 14) rodząc się z Maryi Dziewicy w Betlejem. Wówczas „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką” (Iz 9,1).
Te słowa stały się dla Kościoła pierwotnego (II w.) pobudką, do wybrania na święto rocznicy narodzin Pana, dnia 25 grudnia. Rzym obchodził wówczas dzień zimowego przesilenia, w którym słońce (sol invictus) zwyciężało mroki zimy. Boże Narodzenie jest świętem światła. Celebruje się je o północy (lub w nocy) podobnie jak Paschę!
Ewangelia spisana przez św. Łukasza, przekazuje fakt przyjścia Syna Bożego na ziemię pogrążoną w ciemnościach pogaństwa, a Naród Wybrany, okupowany przez Rzymian, jest narodem kroczącym w ciemnościach niewoli, co obrazuje m. in. nakaz spisu ludności ogłoszony przez cezara Augusta. Każdy musiał być spisany w miejscu swego pochodzenia.
Można sobie wyobrazić problemy, jakie stanęły przed Maryją i Józefem, młodym małżeństwem, które nie znalazło w Betlejem miejsca w gospodzie i musiało z konieczności schronić się w grocie, skorzystać ze żłobu i siana gdy przychodziło na świat Maleństwo. Dziś znajdujemy pewnego rodzaju analogię, gdy myślimy o sytuacji bezdomnych i biedaków koczujących w pustostanach lub namiotach w lesie. Ewangelia o Bożym Narodzeniu streszcza trudne momenty życia, w których chciałoby się powiedzieć: jeśli istnieje Bóg, to dlaczego do tego dopuszcza?
W takich warunkach „chwała Pana” zewsząd oświeciła pasterzy. Te słowa należałoby napisać świetlistymi literami, ponieważ nagle opowiadanie przedstawiające ciemne strony życia ludzi na ziemi, otwiera ich na sprawy nieba. Nagle odnosi się wrażenie przekroczenia progu rzeczywistości. Można powiedzieć: „To mnie żenuje, ta cała cudowność, którą spotykam jak w opowiadaniach dla dzieci, ... aniołowie, światło z nieba, głos, który słyszą pasterze, muzyka niebieska”...
Czy potrzeba nam dziś żyjącym, dotkniętym licznymi niepokojami, niszczonymi przez wojny niosące śmierć i mnożące rzesze emigrantów, światu matek pozbawionych dzieci, światu wdów, dzieci wykorzystywanych w skandaliczny sposób, czy takiemu światu trzeba mówić o szansie, jaka jest mu dana w narodzeniu Bożego Syna?
Wydaje się, że bez tych wierszy Ewangelii opisujących Boże Narodzenie jest to niemożliwe. Jeśli nie przyjmie się opowiadania Ewangelii, nie można wytłumaczyć dlaczego to Dziecko, narodzone na sianie, w oborze, przez przeszło dwadzieścia wieków jest nadzieją milionów ludzi.
Cała „cudowność” zawarta w opowiadaniu jest jak wołanie skierowane do każdego ludzkiego pokolenia: Uwaga! Nie ulegajcie złudzeniu! To Dziecko urodzone w grocie i złożone na sianie, jest widzialnym znakiem miłości ocalającej nasz świat. To są tytuły wypisane na niebie jako dowód uwierzytelniający tego maleńkiego Izraelitę, spisanego w Betlejem na rozkaz cezara Augusta, jako obywatela rzymskiego. Gdy je czytamy, nie ważna jest ilość aniołów, ani danych historycznych odnoszących się do tej radosnej nowiny, jaką niesie fakt przyjścia na świat odwiecznego Słowa Ojca. To jest rzeczywisty cud: Bóg dał swego Jednorodzonego Syna, aby wyprowadzić nas z ciemności ludzkiego, skomplikowanego świata i ostatecznie z ciemności śmierci.
Zatem: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, których umiłował”.