Nie przypadkowo, w czytanym dziś fragmencie Ewangelii, św. Łukasz aż pięć razy mówi o „wypełnieniu” Prawa Mojżeszowego. Jezus, chociaż jest Synem Bożym, był także posłuszny prawom ludzkim. Taka jest głębia i prawda Wcielenia. Jezus nie uważa się za uprzywilejowanego. Nic Go nie wyróżnia od pierworodnych synów Izraela. Można rozważać Jego nieprawdopodobną pokorę, którą św. Paweł nazwie „uniżeniem” i „ogołoceniem”: „On mając naturę Boga, nie uznał za stosowne korzystać ze swej równości z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjmując naturę sługi i stając się podobnym do ludzi. A z zewnętrznego wyglądu uznany za człowieka uniżył siebie samego, stając się posłusznym aż do śmierci i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6-8).
„Rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby przedstawić Go Panu” – czytamy w Ewangelii. Warto zauważyć, że nie dostrzegają tych Trojga uczeni w Piśmie i kapłani. Natomiast rozpoznają prości, ubodzy ludzie: Symeon i Anna. W tych dwojgu widzimy wszystkich ubogich, nieliczących się dla świata ludzi. Bóg najpierw im się objawia, podobnie jak pasterzom w Betlejem. Oni pierwsi wychodzą na spotkanie Zbawiciela, jak głosił w obietnicach mesjańskich prorok Sofoniasz: „zostawię wpośród ciebie lud pokorny i nędzny, a szukać będą schronienia w imieniu Boga” (3,12). Anna liczy już 84 lata, jest wdową, co w języku biblijnym oznacza, że jest uosobieniem biedy, ponieważ utraciła męża, a on był gwarantem jej miejsca w społeczeństwie i tylko on zapewniał jej pozycję prawną. Można by w tym miejscu westchnąć: Panie, otwórz nasze serca na starych i samotnych; spraw abyśmy potrafili rozpoznać w nich Twoją twarz.
Symeon ma szczęście wziąć Dziecię na ręce i błogosławić Boga. Już może odejść z ziemi, bo jego gasnące oczy, zgodnie z obietnicą jaką otrzymał, ujrzały zbawienie, które w swoim Synu Bóg objawił wszystkim narodom.
Bóg zadziwia: oczekiwano, że przyjdzie w mocy i chwale, a przyszedł w kwilącym dziecku, które trzeba nieść na rekach. Symeon, z natchnienia Ducha Świętego, w czterdziestodniowym dziecku wnoszonym do świątyni rozpoznał Boga, którego inni nie dostrzegli.
Bardzo ważna jest prostota. Wiara jest rodzajem prostoty, która pozwala widzieć bez oglądania: „Szczęśliwi ci, którzy nie zobaczyli a uwierzyli” (J 20,29). Także pod postaciami paradoksalnej małości i nieporadności dziecka (pomyślmy też o maleńkim chlebie, pod postacią którego przyjmujemy Pana) przybył „do swej świątyni” Pan i Władca, Mesjasz Pański, Zbawienie przygotowane dla wszystkich narodów, Światło na oświecenie pogan i Chwała ludu izraelskiego.
„A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono” – podaje Ewangelia. Jakże szczere jest to wyznanie: mimo, że byli ludźmi wielkiej wiary są zadziwieni tytułami, którymi nazywany jest Jezus. Podobnie będzie po dwunastu latach, gdy odnajdą Go w świątyni, a On na pytanie matki: „Dziecko, dlaczego nam to zrobiłeś”? odpowie: „Czy nie wiedzieliście, że muszę być w tym, co jest mego Ojca?” (Łk 2,49-50). Nie zrozumieli odpowiedzi.
Wypełnił się pobyt w Jerozolimie. Powrócili do Nazaret. Przy Matce i ojcu Jezus uczył się śmiać, stawiał pierwsze kroki, potykał się i upadał, a przede wszystkim od Matki i ojca uczył się miłości. Od Józefa uczył się też zawodu cieśli. Był im posłuszny. „Wzrastał w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi”.