Gdy dzień odzyskał światło słońca,
Śpiewajmy Bogu pieśń radosną,
A hołd składając Najwyższemu,
Wyznajmy łaskę Chrystusową.
Przez Niego bowiem Stwórca świata
Uczynił dzień i porę nocy,
A one wciąż na Jego rozkaz
Zmieniają czas swojego trwania.
Tyś sam jest, Panie, światłem wiernych
I nie podlegasz wiecznym prawom:
Gdy mrok ogarnia całą ziemię,
Jaśniejesz blaskiem nieśmiertelnym.
Skoro Bóg „uczynił dzień i porę nocy”, skoro On sam jest „światłem wiernych”, skoro tylko On jaśnieje „blaskiem nieśmiertelnym”, to wiara w Niego, podążanie za Nim, trwanie w Nim jest „światłem”, w którym wierzący patrzy na wszystko, postrzega całą rzeczywistość. Stąd właśnie tytuł encykliki: „Lumen fidei” – „Światło wiary”.
Punkt pierwszy. Kilka uwag wstępnych
Zanim przejdę do właściwej treści mojego wykładu, przypomnę jeszcze kilka podstawowych spraw, związanych z tą encykliką. Została ona oczywiście opublikowana w związku z obchodzonym wciąż jeszcze Rokiem Wiary, ogłoszonym przez Benedykta XVI w 50-lecie rozpoczęcia II Soboru Watykańskiego. Została podpisana przez Papieża Franciszka 29 czerwca, a więc w uroczystość Apostołów Piotra i Pawła i data ta nie jest przypadkowa - uroczystość Apostołów Piotra i Pawła jest świętem patronalnym rzymskiej Stolicy Apostolskiej. Dalej, papież Franciszek zachęca, żeby „Lumen fidei” przyjąć jako ostatnią część trylogii, zaplanowanej papieża Benedykta XVI („Deus Caritas est” - „Spe salvi” - Lumen fidei”).
„Te refleksje na temat wiary – wyznaje na początku Franciszek – pragnę dołączyć do tego, co Benedykt XVI napisał w encyklikach o miłości i nadziei. Prawie skończył on pracę nad pierwszym szkicem encykliki o wierze. Jestem mu za to głęboko wdzięczny i w duchu Chrystusowego braterstwa przejmuję jego cenne dzieło, dodając do tekstu kilka przemyśleń”.
Papież ujawnia więc wprost, że współautorem, a może nawet głównym autorem tej encykliki jest Benedykt XVI. Jest to pierwszy taki przypadek w historii. Chociaż bowiem w tworzeniu najważniejszych pism papieskich często współuczestniczą wybitni myśliciele – teologowie, filozofowie czy kanoniści – to nigdy nie ujawnia się ich imion. Więcej, powiedzmy jasno: tak naprawdę encyklika nie jest nigdy osobistym dziełem danego papieża. Jest raczej potwierdzonym jego autorytetem nauczaniem Kościoła na dany temat. Papież wymienia jednak Benedykta XVI, po pierwsze po to, aby wyrazić mu wdzięczność za jego decydujący wkład w powstanie tego tekstu; po drugie dlatego, że pragnie podkreślić wyjątkowość chwili - nigdy w historii współautorem encykliki nie był papież, który ustąpił z urzędu następcy św. Piotra.
I ostatnia uwaga wstępna: „Lumen fidei” składa się z czterech rozdziałów. Ich tytuły to właściwie cytaty biblijne, głęboko i pięknie dobrane:
- rozdział pierwszy: „Myśmy uwierzyli miłości” (1 J 4,16) koncentruje się na wierze Abrahama i Izraela oraz pełni zbawczej wiary w Chrystusa, przeżywanej w Kościele;
- rozdział drugi: „Jeżeli nie uwierzycie, nie zrozumiecie” (Iz 7,9) opowiada o związku wiary z prawdą, z miłością, ze słuchaniem i widzeniem, z rozumem (tu: piękna historia drogi do wiary i drogi wiary św. Augustyna), z poszukiwaniem Boga i z teologią (teologia chrześcijańska rodzi się z pragnienia, aby lepiej poznać to, co kochamy, 36);
- rozdział trzeci: „Przekazuję wam to, co przejąłem” (1 Kor 15,3) dotyczy przekazywania wiary w Kościele („nie można wierzyć samemu”, 39; „Kościół jest Matką uczącą nas mówić językiem wiary”, 38; „można powiedzieć [...] <wierzę>” tylko dlatego, że należy się wielkiej wspólnoty, która mówi „wierzemy”, 39) ;
- rozdział czwarty: „Bóg przysposabia im miasto” (Hbr 11,16) mówi o znaczeniu wiary w relacjach międzyludzkich, w życiu rodzinnym i społecznym, w obliczu cierpienia i śmierci.
Kiedy pisałem swój wykład, 11 września we włoskim dzienniku „La Repubblica”, wcale nie katolickim, wcale nie katolickim, ukazał się list papieża Franciszka, w którym odniósł się on do pytań na temat encykliki „Lumen fidei”, zadanych mu na łamach tej gazety przez Eugenio Scalfariego, niewierzącego nestora włoskich dziennikarzy. Dla mnie ta odpowiedź jest ważna dlatego, że Papież jakby daje w niej wykład encykliki, streszcza ją, a nawet uzupełnia.
Pisze do Scalfariego: „Lei si definisce «un non credente da molti anni interessato e affascinato dalla predicazione di Gesů di Nazareth». [...] Penso vi siano, in particolare, due circostanze che rendono oggi doveroso e prezioso [il nostro] dialogo”. [Pan się określa jako niewierzący, od wielu lat zainteresowany i zafascynowany nauczaniem Jezusa z Nazaretu. Myślę, że właśnie to sformułowanie zawiera dwie przesłanki, które czynią dziś nasz dialog cennym i koniecznym ]
Pierwsza racja/przesłanka – kontynuuje Papież - wiara chrześcijańska, której symbolem jest światło, jest często przedstawiana jako „mroki przesądów” sprzeczne ze światłem rozumu. „W ten sposób między Kościołem i kulturą o chrześcijańskiej inspiracji z jednej strony, a kulturą nowoczesną o oświeceniowym rodowodzie z drugiej doszło do sytuacji niezrozumienia”. Nadszedł czas, który zainicjował II Sobór Watykański, aby rozpocząć dialog – dialog autentyczny, dialog bez przesądów i przed-sądów (tak mówią współcześni myśliciele z nurtu filozofii hermeneutycznej). „Jeśli – Ojciec Święty cytuje w tym miejscu nr 34 encykliki - prawda jest prawdą miłości, jeśli jest prawdą otwierającą się w osobowym spotkaniu z Innym i z innymi, zostaje wyzwolona z zamknięcia jednostki i może stanowić część dobra wspólnego. Jako prawda miłości nie jest prawdą narzucaną przemocą, nie jest prawdą miażdżącą jednostkę. Rodząc się z miłości, może dotrzeć do serca, do osobowego centrum każdego człowieka. Wynika stąd jasno, że wiara nie jest bezwzględna, lecz wzrasta we współżyciu, w poszanowaniu drugiego człowieka. Wierzący nie jest arogancki; przeciwnie, prawda daje mu pokorę, bo wie on, że to nie my ją posiadamy, ale to ona nas bierze w posiadanie”.
Dalej Papież odpowiada na pytanie Scalfariego o to, co jest niejako podstawą naszej wiary, a mianowicie, co wywoływało wiarę w Jezusa dwa tysiące lat temu, gdy szedł przez galilejskie wioski i miasteczka. Pierwszą reakcją, mówi Franciszek, było przeżycie czegoś, co Ewangelista Marek, który pisał po grecku, oddał dziwnym słowem exousia. Dosłownie oznacza ono to, „kim się jest ze swej istoty” – ex–ousia, jakiś „autorytet”, płynący nie z pełnionej funkcji, nie z jakiegoś przymusu wywieranego na innych. Jezus – nauczając, uzdrawiając, przebaczając grzechy, wzywając uczniów do bezwarunkowego pójścia za Nim, pokazywał, że pozostaje w niezwykłej, synowskiej więzi z Ojcem. Przekonywał zatem, budził wiarę na podstawie tego, kim jest w relacji z Ojcem. Szedł w tym daleko, bardzo daleko, aż po niezrozumienie, zdradę, skazanie na śmierć, przybicie do krzyża w stanie totalnego odrzucenia. I właśnie w tym momencie – jak zawoła setnik stojący przy Jego krzyżu - całkowicie paradoksalnie objawia się jako Syn Boży! Syn Boży, który pragnie, aby każdy człowiek odkrył, kim naprawdę jest i żył on jako prawdziwy syn, córka. Wszystko to zostało uprawomocnione przez fakt Zmartwychwstania. Jezus zmartwychwstaje nie po to, żeby odnieść triumf, pokazać swoją moc, zdeptać przeciwników – to wszystko przecież odrzucił - ale żeby zaświadczyć, że miłość Boga jest mocniejsza niż śmierć; że przebaczenie jest mocniejsze niż grzech i że warto oddać własne życie, aby zaświadczyć o tym wielkim darze.
Punkt drugi. O tym, jak światło wiary przedstawia się dzisiaj jako ciemność
Całość encykliki poprzedza Wstęp, w którym znalazł się intrygujący fragment:
„kiedy mówimy o [...] świetle wiary, możemy spotkać się z zastrzeżeniem ze strony współczesnych nam ludzi. W nowożytnej epoce uznano, że takie światło mogło wystarczyć starożytnym społeczeństwom, ale nie jest potrzebne w nowych czasach, kiedy człowiek stał się dojrzały, szczyci się swoim rozumem, pragnie w nowy sposób badać przyszłość. W tym sensie wiara jawiła się jako światło iluzoryczne, przeszkadzające człowiekowi w odważnym zdobywaniu wiedzy. Młody Nietzsche zachęcał swoją siostrę Elżbietę, by podjęła ryzyko, przemierzając «nowe drogi [...] w niepewności autonomicznego posuwania się naprzód». I dodawał: «W tym punkcie rozchodzą się drogi ludzkości: jeśli chcesz osiągnąć pokój duszy i szczęście, to wierz, ale jeśli chcesz być uczniem prawdy, wówczas badaj»
Wierzenie rzekomo przeciwstawia się poszukiwaniu. Wychodząc z tego założenia, Nietzsche będzie krytykował chrześcijaństwo za to, że pomniejszyło zasięg ludzkiej egzystencji, pozbawiając życie nowości i przygody. Wiara stanowiłaby więc iluzję światła, utrudniającą nam, ludziom wolnym, drogę ku przyszłości” (LF nr 2)
Filozofowie współcześni, tacy jak na przykład Paul Ricouer, opisują nasze czasy jako czasy „konfliktu interpretacji”. To bardzo delikatne wyrażenie Ricoeura, zbyt delikatne. Dzisiaj dokonuje się gwałtowany atak na chrześcijańską interpretację świata, którą już od czasów oświecenia uznano za „ciemność”. Skrytykowano więc średniowiecze, mówiąc o „ciemnym średniowieczu”, jakby żadne światło nie płynęło z gotyckich witraży czy z Sumy św. Tomasza z Akwinu, ze skryptorium benedyktyńskiego w Płocku czy ze strzelistych wież katedry w Kolonii. Potem zaczęto przeciwstawiać nauki matematyczno-przyrodnicze religii i wierze, rozdymając sprawę potępienia Galileusza, którego cała pokuta polegała na odmawianiu w tygodniu trzech psalmów pokutnych; gloryfikując postęp, który dokonuje się za sprawą nauk matematyczno-przyrodniczych i traktując jako wartościowe tylko ich osiągnięcia. W naszych dniach zaczęło do tego dochodzić coś, co już w 2000 roku kardynał Ratzinger opisał jako „dyktaturę relatywizmu” (czyli wszystko jest względne). Współczesna tzw. „nowa lewica” poczuła się do tego stopnia mocna, że porzuciła grę pozorów i uderza zdecydowanie, brutalnie w same podstawy cywilizacji, ukształtowanej na chrześcijaństwie. Przeprowadza swoje „projekty”, nie licząc się z masowymi protestami społeczeństwa czy referendami (zob. wielomilionowe marsze we Francji przeciwko „małżeństwu dla wszystkich”). Jej protagoniści:
- nienawiść do Kościoła, niechęć do wiary i nieznajomość chrześcijaństwa „wyssali z piersi matki” [Adam Michnik, Agnieszka Holland, Magdalena Środa, Jan Hartman, Jan Woleński];
- wciąż widzą w religii tylko: opium, klerykalizm, ciemnogród i antysemityzm;
- negują naturalne korzenie ludzkiej płciowości (przy równoczesnym podkreślaniu związków ludzi ze zwierzętami i czynieniu z ekologii centralnej wartości);
- rozwijają niepojętą dla zdrowego rozumu koncepcję „małżeństwa jednopłciowego”;
- legalizują związki partnerskie przy jednoczesnym rozwijaniu wizji rodziny jako zjawiska „toksycznego”;
- są rzecznikami możliwie najwcześniejszego wyprowadzania dzieci ze środowiska normalnej rodziny do środowiska szkolnego i krzewienia tam swojej ideologii;
- propagują „pluralizm kulturowy”, ideę „multikulti”, połączoną z ostrą krytyką „kulturowego eurocentryzmu” (vide: chrześcijańskiej wizji człowieka, małżeństwa, sztuki itp.), z otwieraniem granic dla milionów wyznawców islamu czy buddyzmu, z przyzwoleniem na korzystanie przez nich z euroatlantyckich zdobyczy kulturowych i wolności, z równoczesnym tolerowaniem - w imię szacunku dla inności - zachowań sprzecznych z tymi zdobyczami;
- odrzucają mądrą kontrolę społeczną nad mediami i wykorzystują ogromną liczby kanałów telewizyjnych, internetu, portali społecznościowych, tzw. nowych mediów do szerzenia wyżej przedstawionych idei, antypostaw (Ojciec Raniero Cantalamessa: „najbardziej zsekularyzowanym segmentem naszego i tak potężnie już zsekularyzowanego świata są media”);
Jan Paweł II, ks. Zieja czy abbé Pierre są to dla nich tylko wyjątki potwierdzające regułę; święci – to przypadki kliniczne albo ludzie uwikłani w podobną „protagonistom” niewiarę (zob. szeroko dyskutowany casus „wątpienia” Matki Teresy z Kalkuty);działania charytatywne Kościoła – to prozelityzm; „Sąd Ostateczny” Michała Anioła czy „Requiem” Mozarta – dzieła rozbitych, zbuntowanych artystów homoseksualistów lub masonów. Wciąż narzucają debacie publicznej tematy takie, jak rzekome bogactwo Kościoła, „wtrącanie się” duchownych do polityki i nienadążanie za duchem czasów w kwestiach kontroli urodzin i bioetyki; chętnie dzielą Kościół; swoimi stronnikami czynią księży porzucających kapłaństwo albo balansujących na granicy posłuszeństwa.
To wszystko układa się w jakąś „zaprogramowaną” całość. Oczywiście, napędzają ją profity ekonomiczne – z opisanych wyżej zjawisk, procesów korzystają na przykład potężne dziś „przemysły”: handlowy (to się „sprzedaje”), farmaceutyczny, turystyczny, medialny itp. Dochodzą do tego jednak także rozmaite lobby grup, odwołujących się do przemyślanych działań.
Jan Paweł II wiedział zatem, o czym mówi, gdy w „Przekroczyć próg nadziei” tak diagnozował stan współczesnej ewangelizacji:
„Wciąż na nowo Kościół podejmuje zmaganie się z duchem tego świata, co nie jest niczym innym jak zmaganiem się o duszę tego świata. Jeśli bowiem z jednej strony jest w nim obecna Ewangelia i ewangelizacja, to z drugiej strony jest w nim także obecna potężna anty-ewangelizacja, która ma też swoje środki oraz swoje programy i z całą determinacją przeciwstawia się Ewangelii i ewangelizacji”1 .
I to jest moment, w którym nie mogę nie zacytować niemal całego 3. i 4. punktu Encykliki. W myśleniu takich ludzi „wiara została [...] skojarzona z ciemnością. Uznano, że można ją zachować, znaleźć dla niej przestrzeń, aby mogła współistnieć ze światłem rozumu. Przestrzeń dla wiary otwierała się tam, gdzie rozum nie mógł oświecić, gdzie człowiek już nie mógł mieć pewności. Pojęto więc wiarę jako ucieczkę spowodowaną przez brak światła, pod wpływem ślepego uczucia, albo jako subiektywne światło, zdolne być może rozpalić serce, dostarczyć prywatnej pociechy, ale którego nie można zaproponować innym jako obiektywne, wspólne światło oświecające drogę. Stopniowo dostrzegano jednak, że światło autonomicznego rozumu nie potrafi wystarczająco rozjaśnić przyszłości; w końcu kryje się ona w mroku i pozostawia człowieka z lękiem przed nieznanym. I tak człowiek zrezygnował z poszukiwania wielkiego światła, by zadowolić się małymi światełkami, które oświecają krótką chwilę, ale są niezdolne do otwarcia drogi. Gdy brakuje światła, wszystko staje się niejasne, nie można odróżnić dobra od zła, drogi prowadzącej do celu od drogi, na której błądzimy bez kierunku.
Dlatego – rozpoczyna Papież punkt 4 - pilne staje się odzyskanie światła, które jest właściwą cechą wiary, bo kiedy gaśnie jej płomień, wszystkie inne światła tracą w końcu swój blask. Światło wiary ma bowiem szczególny charakter, ponieważ jest zdolne oświetlić całe życie człowieka. Żeby zaś światło było tak potężne, nie może pochodzić od nas samych, musi pochodzić z bardziej pierwotnego źródła, musi ostatecznie pochodzić od Boga. Wiara rodzi się w spotkaniu z Bogiem żywym, który nas wzywa i ukazuje nam swoją miłość, miłość nas uprzedzającą, na której możemy się oprzeć, by trwać niezłomnie i budować życie. Przemienieni przez tę miłość, otrzymujemy nowe oczy, doświadczamy, że jest w niej zawarta wielka obietnica pełni i kierujemy spojrzenie w przyszłość”.
Punkt trzeci. Na czym polega życie z wiary?
Gdy czytałem po raz pierwszy „Lumen fidei”, to aż cisnęło mi się na usta, że papieżowi chodzi w niej przede wszystkim o nasze życie z wiary. Wiara – pisze Papież - nie tylko patrzy na Jezusa, ale patrzy z punktu widzenia Jezusa, Jego oczami: jest uczestniczeniem w Jego sposobie istnienia, w Jego sposobie patrzenia. W wielu dziedzinach życia zawierzamy innym osobom - mamy zaufanie do architekta, który buduje nasz dom, do farmaceuty, który podaje nam lekarstwo, do adwokata broniącego nas w sądzie. Potrzebujemy również kogoś, kto byłby wiarygodnym ekspertem w sprawach Boga. Życie Chrystusa, Jego sposób poznania Ojca, życie całkowicie w relacji z Nim, otwiera przed naszym życiem nową przestrzeń, w którą możemy wejść. Wiara, to nie tylko światopogląd, to nie tylko zbiór idei - przyjmując dar wiary, otrzymujemy nowe istnienie, istnienie synowskie. «Abba – Ojciec» jest najbardziej charakterystycznym słowem doświadczenia Jezusa, które staje się centrum doświadczenia chrześcijańskiego (por. Rz 8, 15). Życie w wierze, jako życie synowskie, jest uznaniem pierwotnego i radykalnego daru, będącego u podstaw egzystencji człowieka. Można je wyrazić w zdaniu św. Pawła, skierowanym do Koryntian: «Cóż masz, czego byś nie otrzymał?» (1 Kor 4, 7). To właśnie stanowi kontekst polemiki św. Pawła z faryzeuszami, dyskusji na temat zbawienia przez wiarę albo przez uczynki prawa. Apostoł odrzuca postawę człowieka pragnącego usprawiedliwić samego siebie przed Bogiem poprzez własne uczynki. Taki człowiek, nawet jeśli zachowuje przykazania, nawet jeśli pełni dobre uczynki, stawia w centrum siebie i nie uznaje, że źródłem dobra jest Bóg. Św. Augustyn tak to wyraża: „Ab eo qui fecit te noli deficere nec ad te” – „od Tego, który cię uczynił, nie oddalaj się, nawet zmierzając do siebie”.
To dlatego tak mocno Papież podkreśla, że wierzyć to znaczy powierzyć się miłosiernej Miłości, która przyjmuje i przebacza, wspiera i ukierunkowuje życie... Zwracając się nieustannie do Pana, człowiek znajduje stałą drogę, co uwalnia go od chaotycznych ruchów, do jakich przyzywają go bożki. Bożek jest pretekstem do tego, by postawić samych siebie w centrum rzeczywistości. Bałwochwalstwo nie wskazuje wszelako jednej drogi, lecz wiele szlaków, które nie prowadzą do wyraźnego celu, a raczej tworzą labirynt....
Widziany w tej optyce Dekalog także nie jest zbiorem zakazów, ale zawiera konkretne wskazania, pozwalające wyjść z pustyni zamkniętego w sobie „ja”, z pustyni panowania bożków i nawiązać dialog z Bogiem, dać się ogarnąć Jego miłosierdziu.
Dzięki wierze także - naszej wierze, świat pojął i przyjął niepowtarzalną godność każdej osoby; godność, która nie była wcale oczywista w świecie starożytnym. W drugim wieku poganin Celsus zarzucał chrześcijanom to, co wydawało mu się iluzją i oszustwem: sądzenie, że Bóg stworzył świat dla człowieka, stawiając go na szczycie całego kosmosu. «Jeśliby kto patrzył z nieba na ziemię, czy mógłby zauważyć, że nasze czyny różnią się w czymkolwiek od czynności mrówek i pszczół?» - pytał.
W centrum wiary biblijnej jest miłość Boga, Jego konkretna troska o każdą osobę, Jego plan zbawienia, który obejmuje całą ludzkość i całe stworzenie. Kiedy ta rzeczywistość jest zaciemniana, brakuje wówczas kryterium pozwalającego wyróżnić to, co czyni życie człowieka cennym i niepowtarzalnym. Traci on swoje miejsce we wszechświecie, gubi się w naturze, rezygnując z własnej odpowiedzialności moralnej, albo rości sobie prawo do bycia absolutnym władcą, przypisując sobie władzę manipulacji bez ograniczeń.
Ale oczywiście wiara, ukazując nam miłość Boga Stwórcy, skłania nas również do większego szanowania natury, sprawia, że uznajemy w niej zapisaną przez Niego „gramatykę” i powierzone nam mieszkanie, abyśmy ją doglądali i strzegli; pomaga nam znaleźć wzorce rozwoju, nie opierające się tylko na użyteczności i zysku, ale uwzględniające to, że stworzenie jest darem, którego wszyscy jesteśmy dłużnikami.
Wiara uczy nas także znajdowania sprawiedliwych form rządów, uznania, że władza pochodzi od Boga, by służyła dobru wspólnemu. Wiara potwierdza również możliwość przebaczenia, które jest możliwe, jeśli odkrywamy, że dobro jest zawsze bardziej pierwotne i silniejsze niż zło.
Wreszcie, chrześcijanin wie, że nie da się wyeliminować cierpienia, ale może ono nabrać sensu, może stać się aktem miłości, powierzeniem się w ręce Boga, który nas nie opuszcza, i tym samym być etapem wzrostu wiary i miłości. Cierpiącemu człowiekowi Bóg nie daje wyjaśniającej wszystko argumentacji, ale swoją odpowiedź ofiaruje w formie obecności, która towarzyszy historii dobra, łączącej się z każdą historią cierpienia, by rozjaśnił ją promień światła. W Chrystusie Bóg zechciał dzielić z nami tę drogę i dlatego Chrystus «nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala » (Hbr 12, 2).
Punkt czwarty. Modlitwa do Tej, która pierwsza uwierzyła.
Rozpocząłem ten wykład od modlitwy i modlitwą chciałbym zakończyć. Encyklikę zamyka bowiem przepiękna modlitwa do Maryi, Matki Kościoła i Matki naszej wiary. Włączmy się w nią teraz swoimi myślami i sercami:
„Matko, wspomóż naszą wiarę! Otwórz nas na słuchanie Słowa, byśmy rozpoznali głos Boga i Jego wezwanie. Obudź w nas pragnienie, by iść za Nim, wychodząc z naszej ziemi i przyjmując Jego obietnicę. Pomóż nam, abyśmy pozwolili dotknąć się przez Jego miłość, byśmy mogli dotknąć Go wiarą. Pomóż nam w pełni Mu się zawierzyć, wierzyć w Jego miłość, zwłaszcza w chwilach zgryzoty i krzyża, gdy nasza wiara wezwana jest do dojrzewania. Zasiewaj w naszej wierze radość Zmartwychwstałego. Przypominaj nam, że ten, kto wierzy, nie jest nigdy sam. Naucz nas patrzeć oczami Jezusa, aby On był światłem na naszej drodze. Niech to światło wiary wzrasta w nas coraz bardziej, aż nadejdzie ten dzień bez zmierzchu, którym jest sam Chrystus, Twój Syn, nasz Pan!”. Amen.
1 Lublin 1994, s. 96.