Jedyny w swoim rodzaju, bo oddajemy w nim cześć Matce, przyjmującej w swe ramiona Stanisława, naszego Świętego Ziomka.Jedyny w swoim rodzaju, bo zarazem Maryjny i Stanisławowy. Jedyny w swoim rodzaju, bo pozwala nam wszystkim jak Święty z Rostkowa – niezależnie od wieku, w jakim jesteśmy - z młodzieńczym optymizmem spoglądać w niebo, z młodzieńczym optymizmem cieszyć się naszą wiarą, z młodzieńczym optymizmem odkrywać jej głębię i sens.
2. Drugie czytanie mszalne stawia nam dzisiaj przed oczy dramatyczną scenę: kobieta – reprezentująca Maryję i wszystkich utrudzonych tej ziemi – jest ścigana przez Smoka, który chce pożreć jej dziecko. W naszej polskiej pamięci to zmaganie ze smokiem, zwycięskie zmaganie, łączy się z cudem nad Wisłą 1920 roku. Dlatego właśnie od 1923 roku, z rozkazu Ministra Spraw Wojskowych generała broni Stanisława Szeptyckiego, 15 sierpnia obchodzono jako Święto Żołnierza. I dlatego, że było to jednocześnie święto Maryjne i święto zwycięstwa na „niezwyciężoną Armią Czerwoną”, w PRL-u zostało ono natychmiast zakazane. Przywróciliśmy je dopiero dwadzieścia lat temu.
I oto w tym roku, 15 sierpnia, dziennikarka Telewizji Polskiej w głównym wydaniu "Wiadomości" wyjaśniła nam, że 93 lata temu na przedpolach Warszawy nie było żadnego cudu, a jedynie „dobrze przeprowadzony i zrealizowany manewr militarny”. Dzień później jeden z dziennikarzy „największej gazety” ośmiesza słowa arcybiskupa Warszawy Pragi Henryka Hosera, który w Uroczystość Wniebowzięcia powiedział prosto i jasno: „W nocy z 14 na 15 sierpnia miał miejsce cud objawienia się Najświętszej Maryi Panny nad oddziałami Armii Czerwonej wywołując popłoch w jej szeregach”.
Co ów dziennikarz komentuje ironicznie: dotąd historycy spierali się o to, kto był autorem planu kontrofensywy znad Wieprza, ale teraz jest wszystko jasne: „Matka Boska się objawiła i przestraszyła bolszewicką tłuszczę”. Oczywiście, dla tego dziennikarza zwycięstwa nie przyniosła „żadna tam Matka Boża”, tylko demoralizacja sowieckich żołnierzy, taktyka polskich dowódców i duch polskiego żołnierza.
3. Ale może warto się pytać, skąd ten upadek morale Czerwonej Armii? Czy nie z tego, że także tamci krasnoarmiejcy byli w dzieciństwie wychowani w wierze w Boga, w czci dla Maryi i jej świętych ikon, a kazano im przeć na Zachód w imię walki z Bogiem? Czy nie dlatego, że – jak wielu z nich zeznawało - 15 sierpnia 1920 roku, w okolicach Wólki Radzymińskiej, ujrzeli postać Bożej Matki unoszącą się ponad atakującymi Polakami i że właśnie to ukazanie się Bogurodzicy było przyczyną ich ucieczki z pola walki? „Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy!” – mówili.
4. I może warto się pytać od drugiej strony: skąd ten duch u polskich żołnierzy? Tak, był świetny plan kontrataku Marszałka Piłsudskiego; były mądre działania dowódców; była bezgraniczna ofiarność żołnierzy. Ale były też procesje z relikwiami św. Andrzeja Boboli, męczennika Wschodu. Była błagalna nowenna, podczas której 12 i 13 sierpnia 1920 roku pod jasnogórskim szczytem leżały krzyżem dziesiątki tysięcy ludzi. Były adoracje Najświętszego Sakramentu, jak ta, odbywana w niedzielę 15 sierpnia 1920 roku, w katedrze płockiej, od piątej rano do dwudziestej drugiej w nocy, „dla uproszenia u Boga ratunku przed bolszewicką nawałą”. Nieprzypadkowo odprawiano ją przy katedralnym ołtarzu św. Stanisława Kostki; przy pięknym ołtarzu, przedstawiającym Świętego z Rostkowa, który wyciąga ręce do Dzieciątka Jezus, podawanego mu przez Maryję. Był też przykład księży, choćby naszej diecezji - terenu natarcia głównych sił bolszewickich - którzy z wiarą i odwagą podtrzymywali w wiernych, w żołnierzach ufność w pomoc Bożą.
Pochodzący z niedalekich podprzasnyskich Dębin, kard. Aleksander Kakowski, arcybiskup warszawski, wspomina, jak to w sierpniu 1920 roku doniesiono mu, że przed wyjazdem na front chce się z nim widzieć marszałek Józef Piłsudski. Z tej rozmowy Kardynał zapamiętał apel Naczelnika: „Kapelanów, dobrych kapelanów dla armii mi trzeba‚ którzy by szli w szeregach razem z żołnierzem, w okopach podnosili go na duchu”.
„Spełniłem życzenie Piłsudskiego – pisał dalej Arcybiskup Kakowski - i ogłosiłem wezwanie do duchowieństwa. Zgłosił się między innymi ks. Skorupka, abym mu pozwolił pójść na front razem z batalionem młodzieży gimnazjalnej warszawskiej, w którym znajdowała się jego szkoła. Zgadzam się – odpowiedział mu Kakowski - ale pamiętaj, abyś ciągle przebywał z żołnierzami w okopach, a w ataku nie pozostawał w tyle, ale szedł w pierwszym rzędzie”. „Właśnie dlatego - odparł ksiądz - chcę iść do wojska”.
W bitwie pod Ossowem młodzi żołnierze nie wytrzymali i zaczęli się cofać. Cofali się też oficerowie. Wtedy ks. Skorupka zebrał koło siebie kilkunastu chłopców i z nimi poszedł naprzód. Widząc cofającego się dowódcę pułku, krzyknął do niego: „Panie pułkowniku, naprzód!” „A ksiądz?” - zapytał pułkownik. „Panie pułkowniku, za mną! Chłopcy, za mną!”.
Ruszyli! Wielu poległo; padł też rażony granatem ks. Ignacy Skorupka. Chwila jego śmierci była punktem zwrotnym w dziejach wojny 1920 roku. Do tej chwili Polacy uciekali przed bolszewikami, odtąd bolszewicy uciekali przed Polakami. Tyle kardynał Kakowski.
Ja sam - kiedyś siłą jako kleryk wcielony do wojska generała Jaruzelskiego - mam dzisiaj stopień kapitana Wojska Polskiego i bardzo go sobie cenię. I nie potrafię bez wzruszenia przywoływać tych wspomnień.
Dlaczego tego nie robić? Dlaczego nie przypominać? I dlaczego bystry i spostrzegawczy dziennikarz tego wszystkiego nie robi, więcej nawet tego nie widzi? Co jemu i tylu jemu podobnym przysłania jasne widzenie rzeczy?
5. Dlaczego nie cieszyć się i budować także tym, że na oczach tamtego pokolenia i ostatecznie na naszych oczach spełniły się objawienia fatimskie? Objawienia, w których Matka Boża ostrzegała przed rewolucją bolszewicką, która kilka miesięcy później dokonała się w Rosji? „A cóż powiedzieć – pisał o tym błogosławiony Jan Paweł II w książce Przekroczyć próg nadziei - o trojgu portugalskich dzieciach z Fatimy, które nagle, w przeddzień wybuchu rewolucji październikowej, usłyszały, że »Rosja się nawróci«, że »na końcu moje Serce zwycięży«?...
Tego nie mogły one wymyślić. Nie znały na tyle historii i geografii, a jeszcze mniej orientowały się w ruchach społecznych i w rozwoju ideologii. A jednak to właśnie się stało, co zapowiedziały. Może również na to został wezwany z »dalekiego kraju« ten Papież. Może na to był potrzebny zamach na placu św. Piotra właśnie 13 maja 1981 roku, ażeby to wszystko stało się bardziej przejrzyste i zrozumiałe, ażeby głos Boga mówiącego poprzez dzieje człowieka w »znakach czasu« mógł być łatwiej słyszany i łatwiej zrozumiany”?
Tak wszyscy, również dziennikarze, kochamy Jana Pawła II! Dlaczego nie kochać go także za te słowa?
6. Dlaczego nie cieszyć się młodością naszej wiary, która podpowiedziała wspaniałemu i mądremu papieżowi Benedyktowi, żeby podjął decyzję o odejściu i która podpowiedziała kardynałom, żeby znowu wybrali na papieża kapłana, na którego tak naprawdę nikt – z wyjątkiem Ducha Świętego - nie liczył, Papieża Franciszka?
Dlaczego nie cieszyć się młodością wiary, która zgromadziła na Copa Cabanie w Rio 3 miliony młodych ludzi, autentycznie spragnionych Boga?
Dlaczego nie cieszyć się z tego, że jakby drugim „cudem nad Wisłą” była lipcowa sobota na położonym nad Wisłą, na warszawskiej Pradze Stadionie Narodowym - gdzie ten sam arcybiskup Hoser - sprowadzając z Ugandy egzorcystę ks. Johna Bashoborę, zgromadził wokół Chrystusa ponad 60 tysięcy ludzi? Ludzi, którzy wspólnie słuchali słowa Bożego, wspólnie wielbili Ojca niebieskiego, wspólnie przeżywali Eucharystię. To był prawdziwy cud zwycięstwa nad smokiem, który dzisiaj chce pożreć Niewiastę i jej Dziecię. Jakże ten smok wtedy wierzgał, z jakim impetem uderzył potem w biskupa, który to wszystko zorganizował; w biskupa, który z wykształcenia jest lekarzem i dlatego czuje się szczególnie powołany do tego, by mówić, że nie wolno przekraczać Bożego prawa w eksperymentach biomedycznych; w biskupa, który wiele lat był misjonarzem w Afryce, lecząc, pomagając, służąc!
7. Umiłowani, w życiu każdego z nas, naszych rodzin, gospodarstw niemało jest zmagania ze smokiem, który chce pożreć to, co najcenniejsze, a często najbardziej bezbronne.
Ilu nazywa napychanie własnych kieszeni – odpowiedzialnością za dobro wspólne;
ciągnące się latami i niechlujnie prowadzone śledztwo w sprawie katastrofy „smoleńskiej” – troską o sprawiedliwość; tchórzostwo – rozwagą polityczną;
niepojętą rozrzutność i fuszerkę, choćby przy budowie autostrad – zapewnieniem naszemu krajowi godnej infrastruktury.
Ilu karierowiczów bogaci się Waszym codziennym trudem? Tak, Umiłowani, smok wciąż działa!. Ale – powtarzam za Papieżem Franciszkiem - nie on jest najsilniejszy. Najsilniejszy jest Bóg!!! Patrzmy pozytywnie na życie! Umacniajmy wartości, które wyraża to sanktuarium i które są częścią pamięci naszego narodu! Dzielmy się nimi z pielgrzymami, którzy tutaj przybywają i będą przybywać!
Dzielmy się z entuzjazmem naszą wiarą!
Ze Stanisławowym, wciąż młodym entuzjazmem!
Amen.