Homilia w hospicjum, Licheń 10 lutego 2014 r.

[czytania z dnia: poniedziałek 5 tygodnia zwykłego, rok II]

Umiłowani Siostry i Bracia Chorzy, Czcigodny Księże Kustoszu, Czcigodny Księże Kapelanie i wszyscy obecni w tej kaplicy kapłani, Szanowni Państwo Posługujący w Licheńskim Hospicjum.

1. Jak słyszeliśmy na początku tej Mszy Świętej, zgodnie z wezwaniem Błogosławionego Jana Pawła II, jutro, we wspomnienie Matki Bożej z Lourdes, obchodzimy Światowy Dzień Chorego - dzień pamięci o zbawczej wartości cierpienia, dzień solidarności z chorymi, dzień dziękczynienia za tylu wspaniałych ludzi, którzy WIARĄ I MIŁOŚCIĄ rozświetlają mroki ludzkiego cierpienia: za lekarzy, pielęgniarki, kapelanów, sanitariuszy, salowych, wolontariuszy. WIARA I MIŁOŚĆ. „MY TAKŻE WINNIŚMY ODDAĆ ŻYCIE ZA BRACI”  – tak, zgodnie z wolą Ojca Świętego Franciszka, brzmi hasło tego jutrzejszego Dnia. A ponieważ Licheń w naszym polskim „współzawodnictwie wiary i miłości” jest zazwyczaj pierwszy, więc Czcigodni Ojcowie Marianie, Gospodarze Licheńskiego Sanktuarium, zaprosili mnie już dzisiaj, abym razem z Wami ten Dzień przeżył i niejako zainicjował Wasze świętowanie. Czynię to z wielką radością i z serca za to zaproszenie dziękuję. Jako że jest to moja pierwsza oficjalna celebra po powrocie z Rzymu, z wizyty ad limina, od papieża Franciszka, to przekazuję Wam jego, „jeszcze świeże”, serdeczne błogosławieństwo.

2. Umiłowani!

Słowo Boże kieruje dzisiaj naszą myśl, nasz duchowy wzrok w stronę wspaniałej świątyni, którą w 969 roku przed Chrystusem wystawił Panu w Jerozolimie król Salomon. Jej inauguracja – jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu - dokonała się przez przeniesienie i ustawienie w centralnym miejscu tej nowej budowli Arki Przymierza, w której znajdowały się tablice Prawa, otrzymanego przez Mojżesza od Boga na Synaju.

Kilka wieków później Babilończycy splądrowali i zniszczyli tę świątynię tak, że nigdy nie odnaleziono nawet śladu po niej. Została jednak z uporem raz, potem drugi, odbudowana. Była naprawdę wspaniała, chociaż miejsce najświętsze pozostawało w niej puste, bowiem Arka Przymierza przepadła w zawierusze dziejów. Jezus kochał tę świątynię, ale zapowiadał, że ofiary, które dotąd co dzień w niej składano, ustaną; że nie zostanie z niej „kamień na kamieniu”.

To na Jego krzyżu bowiem dokona się całkowite zadośćuczynienie Bogu Ojcu, On i Jego Krzyż będzie odtąd nową Świątynią.  Tak się też stało – w Paschę 70 roku, dokładnie w czterdziestą rocznicę Męki naszego Zbawiciela na odkupieńczym Krzyżu w Jerozolimie, rzymski wódz Tytus otoczył Jerozolimę, 5 sierpnia 70 roku z powodu panującego głodu zaprzestano składania ofiar, a niedługo potem świątynia spłonęła. Po kilku wiekach prześladowań chrześcijan zaczęto wszędzie w świecie wznosić chrześcijańskie bazyliki i kościoły i w nich sprawować ofiarę odkupieńczej Miłości Pana. Chrystusowy Krzyż powoli obejmował świat, a ludzie poczęli znajdować w nim moc do pokonywania cierpienia i zwyciężania obojętności, do podejmowania opieki nad porzucanymi dziećmi i osobami starszymi, do tworzenia pierwszych szpitali i hospicjów...  

3. Gdy jestem w Licheniu, nigdy nie mogę oprzeć się wspomnieniu, jak pośród pól, łąk, lasów stopniowo pięła się tutaj w górę monumentalna świątynia, którą dzisiaj oglądamy w całej jej zewnętrznej krasie i duchowym pięknie. Ileż wtedy było dyskusji o pieniądzach, które – jak pisali „zepsuci” dziennikarze – można było przeznaczyć na rzekomo lepsze cele; ile krytyki, że to nie ten styl, nie ten duch, nie ta architektura... A dzisiaj jest to miejsce, gdzie drogę do Jezusa Chrystusa i Jego Matki odnajdują co roku setki tysięcy pielgrzymów... I to nie „wyrafinowani smakosze”, „nie nieczuli intelektualiści”, ale lud Boży swoimi pielgrzymimi stopami dowiódł prawdy o duchowym dobru i wewnętrznym pięknie Lichenia...

4. Gdy jestem tu, w licheńskim Sanktuarium, to lubię słuchać ogłoszeń po każdej pielgrzymiej Mszy Świętej: o możliwości spowiedzi, o rekolekcjach, o Hospicjum, o Centrum Pomocy Rodzinie i Uzależnionym, o Poradni Wsparcia Płodności, o Centrum Formacji Maryjnej, o duszpasterstwie młodzieżowym i powołaniowym, o cotygodniowej Mszy Świętej w intencji chorych, o możliwości spotkania z egzorcystą... Ileż „duchowej roboty” w cieniu Krzyża, pod błogosławiącym spojrzeniem Dobrej Licheńskiej Matki! I jak wobec tego wszystkiego czują się dzisiaj wszyscy ci, którzy „mądrzyli się”, że pieniądze włożone w budowę Sanktuarium lepiej było przeznaczyć na co innego?    

5. Gdy jestem tu, w Licheniu, widzę Błogosławionego, a przecież tak niedługo już świętego, Jana Pawła II, jak długo w noc kontempluje przyniesiony mu przez ojców Marianów do jego maleńkiej kaplicy obraz Licheńskiej Pani i wszystkie sprawy, które tu się - wtedy i potem - działy i będą dziać... Także tę wielką sprawę, która nazywa się Hospicjum im. Błogosławionego Księdza Stanisława Papczyńskiego... Tę wielką sprawę godnego i świętego przeżywania i życia, i śmierci... Godnego i świętego przeżywania tego, co wciąż swoimi mackami chce objąć „cywilizacja śmierci”...

         „Cywilizacja śmierci” - tak Błogosławiony Papież nazywał straszną niezdolność wielu ludzi dzisiaj do przyjmowania życia i do towarzyszenia drugiemu z oddaniem, z miłością, także w jego przemijaniu, w jego chorobie, w jego odchodzeniu... Tę straszną niezdolność do ofiary...

         Hospicjum, zwłaszcza Wasze, tu pod łagodnym wzrokiem Licheńskiej Pani, jest świetlanym zaprzeczeniem pogańskiej logiki „cywilizacji śmierci”, do której wielu – chętnie nas by prowadziło. Również po to, żeby pokazać, że ci Polacy, tacy dumni z tego „swojego Papieża”, nie potrafią go naśladować, bo są rzekomo tacy słabi, tacy niekonsekwentni, tylko pomniki by mu wznosili. Oto pomnik! Licheńskie hospicjum w cieniu krzyża, pod czuwającym spojrzeniem Dobrej, Prostej, Polskiej Matki! Oto pomnik!      

6. Gdy jestem tu, w Hospicjum w Licheniu, widzę tego samego Jana Pawła II na inwalidzkim „wozie cierpienia”... Dokładnie tak, jak wielu pośród Was... Przez lata jawił się nam jako „Boży atleta”, niestrudzony głosiciel słowa Bożego na drogach świata, mocarz Ewangelii. Ale jego życie od zamachu na Placu św. Piotra było naznaczone już bez przerwy cierpieniem i myślą o śmierci. Potem niszczyła jego ciało choroba Parkinsona. Dalej była nieudana operacja biodra, która najpierw uczyniła jego krok chwiejnym, a następnie zmusiła do poruszania się na wózku inwalidzkim. Ksiądz Kardynał Dziwisz wspomina, jak ten JanaPawłowy „wóz cierpienia” często przesuwał się do papieskiej kaplicy, żeby Piotr mógł oko w oko spotkać się ze swoim Mistrzem w tabernakulum.

         Macie też - Drodzy Chorzy - tę sposobność. Korzystajcie z niej! Umiejcie mówić: „Panie, oto jestem! Poślij mnie ze swoim - Twoim krzyżem do zagubionych tego świata, do bezlitosnych, do obojętnych, do takich, którzy nie dają już sobie rady, do zrozpaczonych... Chcę współpracować z Twoim Krzyżem, Panie...”. Pamiętajcie, Kochani, życia często nie można przedłużyć, ale można je pogłębić, uczynić głębokim... I to jak głębokim!  

7. Gdy jestem tu, pośród Was, w Licheniu, widzę ten napis w Waszej kaplicy, wyjęty z pism Bł. ks. Papczyńskiego: „Jeśli Jezusowi towarzyszą na świecie w cierpieniu, w niebie będą mu towarzyszyć w pociechach”. I widzę też  kleryka z mojego płockiego seminarium, który w minione wakacje był tu, u Was, na wolontariacie. Nie jest jakimś „intelektualnym orłem” i jak wielu młodych dzisiaj „męczy go nauka”. Ale ma gołębie serce. I mówi: „Ten wolontariat był najważniejszym punktem moich wakacji. Hospicjum uczy autentyczności – tutaj nie można wypełniać ust ładnymi słowami o chorych, o cierpieniu! Tu trzeba umieć spojrzeć w oczy, wysłuchać, być. Tu widać, co ostatecznie liczy się w życiu. I to tutaj zrozumiałem, jakim powinienem być księdzem... A ksiądz dyrektor już do końca będzie należał do grona moich seminaryjnych moderatorów” … (nie wiem, czy nie powinienem tu przyjechać dzisiaj z jakąś nominacją).

8. „Gdy Jezus i Jego uczniowie się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go poznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby choć frędzli u Jego płaszcza mogli się dotknąć...”.

Panie Jezu, Eucharystia jest nie tylko dotykaniem frędzli Twego płaszcza, ale wejściem w otchłań Twojej Odkupieńczej Miłości. Ty dźwigałeś nasze boleści i objawiłeś nam tajem­niczą wartość cierpienia. Wysłuchaj nasze prośby za wszystkich chorych, zwłaszcza za tutaj obecnych, i spraw, aby pamiętali, że należą do tych, którym Ewangelia obiecuje pociechę, i czuli się zjednoczeni Tobą, cierpiącym za zbawienie świata. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków. Amen.