Solidarność i zwłoki dzieci wyrzucane przez morze

W świętowanie 35-tej rocznicy powstania polskiej Solidarności, nieoczekiwanie wpisał się dramatyczny kontekst europejski, związany z setkami tysięcy uchodźców, pozbawionych chleba, pracy i bezpieczeństwa w swoich krajach. Sytuacja staje się z dnia na dzień coraz bardziej dramatyczna. Setki ludzi topi się w morzach, a ich ciała znajduje się na europejskich plażach. Inni forsują zasieki z drutu kolczastego, ustawiane na granicach, inni wreszcie duszą się w nieklimatyzowanych ciężarówkach. Począwszy od Włoch, poprzez Grecję, Maltę, Węgry, Serbię, Macedonię płyną strumienie mężczyzn, kobiet i dzieci, najczęściej głodnych, brudnych, zmęczonych.

W świętowanie 35-tej rocznicy powstania polskiej Solidarności, nieoczekiwanie wpisał się dramatyczny kontekst europejski, związany z setkami tysięcy uchodźców, pozbawionych chleba, pracy i bezpieczeństwa w swoich krajach. Sytuacja staje się z dnia na dzień coraz bardziej dramatyczna. Setki ludzi topi się w morzach, a ich ciała znajduje się na europejskich plażach. Inni forsują zasieki z drutu kolczastego, ustawiane na granicach, inni wreszcie duszą się w nieklimatyzowanych ciężarówkach. Począwszy od Włoch, poprzez Grecję, Maltę, Węgry, Serbię, Macedonię płyną strumienie mężczyzn, kobiet i dzieci, najczęściej głodnych, brudnych, zmęczonych.

Gołym okiem widać, że Europa nie radzi sobie z tym problemem, podobnie jak całkowicie zawiodła ONZ czy działania potęg międzynarodowych, które raczej zdestabilizowały sytuację polityczną w krajach, skąd uciekają emigranci. W Europie brak nie tylko solidarności, ale i jakiejkolwiek dyskusji, która dawałaby szansę na uzgodnienie wspólnych działań. Poprawność polityczna miesza się z bezradnością władz unijnych, egoizm podsyca nacjonalistyczne ruchy społeczne w wielu krajach, a przeciętny Kowalski, Smith czy Müller jest coraz bardziej zdezorientowany, zły, a może i zalękniony. Jakkolwiek codziennie płyną do niego apele o solidarność, współczucie i pomoc, on podpala domy dla azylantów – jak w Niemczech, innym razem organizuje pomoc charytatywną na dworcach, nie wie jak odróżnić ludzi prześladowanych, a więc uciekinierów politycznych od ludzi poszukujących lepszych warunków życia.

W tym kontekście znaczenie solidarności, która zjednoczyła Polaków 35 lat temu jest niezwykle pouczające. Polska Solidarność zwyciężyła dzięki wielu zbiegom okoliczności, ale jej rdzeniem były trzy filary: możliwość odniesienia się większości ludzi do wspólnych wartości moralnych (Dekalog, chrześcijaństwo) i narodowych, zresztą zawsze złączonych z tymi pierwszymi. To stwarzało kręgosłup wspólnoty Polaków. Drugim filarem Solidarności, a lepiej mówiąc jej sercem, umożliwiającym owo noszenie ciężarów drugiego (jeden za wszystkich, wszyscy za jednego) było przykazanie miłości chrześcijańskiej, wyssane z mlekiem matki, nauczone w pacierzu, mniej czy bardziej zachowywane, ale nigdy nie kontestowane jako wzniosła norma moralna. No i wreszcie trzeci filar, to rola sumienia, zarówno w dotrzymywaniu danego słowa, jak i osobistym nawracaniu, czego zresztą wymownym przykładem były liczne spowiedzi strajkujących robotników.

Przed 35 laty w Polsce tak ułożyły się sprawy, że ludzie, którzy tworzyli Solidarność, mniej czy bardziej świadomie budowali na tych filarach. Owszem, przestrzeń społeczną i polityczną, która trzeba było zreformować, utkali z konkretnych bied i postulatów. Niemniej swój sukces zawdzięczali temu, że przynajmniej przez pewien czas tworzyli solidną konstrukcję. Niestety, bardzo szybko zaczęto majstrować przy tych filarach. Najpierw, nie wszystkim spodobały się wspólne wartości narodowe i chrześcijańskie; przy drugim filarze zamiast o społecznej solidarnej gospodarce rynkowej, zaczęto mówić – i wcielać w życie – bezwzględne prawa rynku. W obrębie trzeciego filaru zachłyśnięto się wolnością, przyzwoleniem na bylejakość moralną, sumienie zastępując poprawnością polityczną i liberalną. Polaków zaczęto straszyć państwem wyznaniowym, inaczej myślących – także tych, których ciężary trzeba było solidarnie dźwigać – zaczęto nazywać ciemnogrodem, a ludzi sumienia kuszono hasłami „róbta co chceta”.

Ktoś powie, co to za idea, że dała się tak łatwo uwieść ludzkiej słabości. Wskażę wtedy na jej owoce. A te z roku na rok są coraz bardziej doceniane nie tylko na świecie, ale nawet w Polsce. Porównajcie ilość akceptujących w tym roku przemiany solidarnościowe z tymi sprzed dziesięciu czy piętnastu lat. Są coraz większe. Także to, że ludzie z różnych obozów politycznych chcieliby się ogrzać przy micie pierwszej Solidarności świadczy przecież o niebywałej jej mocy. Ja osobiście nie zamykałbym nikomu do niej dostępu, pod warunkiem, iż uzna prawdę tamtych filarów i szczerze przyzna, jak chciał czy chce je dziś budować.

Problemem dzisiejszej Polski jest to, iż poszczególne filary pierwszej Solidarności zostały rozebrane pomiędzy poszczególne partie polityczne, związki zawodowe i ruchy społeczne. Najwięcej pierwotnego ducha jest jeszcze w Związku Zawodowym, który świadomie nawiązuje do wartości chrześcijańskich i próbuje je wcielać w praktyce związkowej. Mam wrażenie, że jeszcze większa intelektualna, duszpasterska i etyczna współpraca związkowców z ludźmi Kościoła byłaby owocna dla obu stron. Związkowi gwarantuje powrót do korzeni, natomiast przed przedstawicielami Kościoła otwiera szansę rozwoju katolickiej myśli społecznej. Rzecz nie tak znów częsta we współczesnej Europie.

W kontekście wspomnianych trzech filarów widać jak na dłoni, dlaczego współczesna, niby zjednoczona Europa, jest bezradna wobec uciekinierów. Naraz okazuje się, że brak jej wspólnego języka w kwestii wartości podstawowych, egoizm narodowy odsłania nie tylko pustkę po chrześcijańskiej miłości bliźniego, ale i żenującą bezradność instytucji europejskich. Czy więc, kochani Europejczycy z Brukseli, słusznie robicie za wszelką cenę wyrzekając się chrześcijańskich korzeni, zamiast wzmacniać nimi owe oświeceniowe? Czy naprawdę wierzycie, że płynącą z Krzyża miłość bliźniego można zastąpić działalnością wolontariacką i solidarnością posegmentowaną? No i wreszcie, po co wyśmiewać ludzi sumienia, skoro dla nich prawda moralna nie jest płynna, obojętna i nijaka. To sumienie ostatecznie zobowiązuje do skutecznego i słusznego podjęcia takich działań, nad którymi prześlizgnie się wzruszenie, patos czy zbiorowe współczucie.

Nie , nie chodzi tylko o zadawanie pytań. To byłoby zbyt łatwe wobec tragedii, jaką obserwujemy codziennie na ekranach telewizorów. Dlatego dobrze, że polscy biskupi nie milczą wobec tej tragedii, budząc nasze sumienia i – daj Boże – uruchomiając charytatywne struktury kościelne.