Okudżawa z Radia Maryja

Zapowiadała się pogodna wrześniowa niedziela. W domowych ogródkach pełno żółtych aksamitek, w sadach drzewa uginają się od owoców, w miasteczkach na Mazowszu, przez które przejeżdżam w niedzielny poranek szeregi ludzi ciągną do kościołów; skupieni, dostojnie niosą tygodniowy bagaż swojego życia.

    Zapowiadała się  pogodna  wrześniowa  niedziela. W domowych ogródkach  pełno żółtych aksamitek, w sadach  drzewa  uginają się  od  owoców, w  miasteczkach  na Mazowszu,   przez  które przejeżdżam w niedzielny poranek  szeregi  ludzi ciągną do kościołów; skupieni, dostojnie  niosą  tygodniowy bagaż  swojego życia.  A jednak - myślę  sobie -  są  bardziej świąteczni  od tych spieszących na giełdę, których  minąłem wyjeżdżając  z  Płocka. Uśmiecham się więc  w  duchu   do  wiernych z  Nasielska, Winnicy,  Pułtuska, gdy nagle  w Szelkowie, z  włączonego  Radia Maryja  - zawsze  czymś  mnie  zaskoczy -  słyszę   Modlitwę  Bułata Okudżawy.

     Z  wrażenia niemal nie  skręciłem na  Maków. „Dopóki ziemia  kręci się, / dopóki jest tak czy siak, / Panie  ofiaruj każdemu z nas, /  czego mu w życiu brak:/ Mędrcowi darować  głowę  racz, /  tchórzowi dać konia  chciej, / sypnij  grosza szczęściarzom / i mnie  w opiece  swej miej/. Jakaś  magiczna moc przeniosła mnie  nagle do Rypina, mojej pierwszej  parafii, gdzie   na  Mszy młodzieżowej  balladę-modlitwę gruzińskiego barda, czasami po polsku, czasami po rosyjsku, śpiewała   gwiazda  naszego   zespołu kościelnego,  Bożenka. 

      Trzeba  było widzieć tę  młodzież, zarówno  grających, jak i  zasłuchanych  w  Kościele. Oni naprawdę z  wypiekami na  twarzy  przystępowali  do Komunii świętej, brali udział w  katechezie, a wieczorami    bez  końca  słuchali tych samych płyt  o jakich opowiada Malejonek we  wspomnieniowej książce Urodzony, aby się nie  bać. Malejonek w  Warszawie   czekał  na  swoje  spotkanie  z  Kościołem  dosyć  długo. Naszej  rypińskiei  młodzieży było  znacznie  bliżej  do Kościoła.  Wystarczyło otworzyć wikariuszowskie  mieszkanie,  znaleźć młodych muzyków, przygotować herbatę,  siedzieć  na  próbach, udając, że   człowiek się zna  na muzyce młodzieżowej, no i potem godzinami słuchać  ich zwierzeń, dyskutować o tym , czy Bóg jest,  pocieszać nieszczęśliwie zakochanych. 

        Przyznam się, że   szybko polubiłem te klimaty. Jak dziś  pamiętam  wspólne  słuchanie piosenek  Pink Floyd, były nawet jakieś próby pisania tekstów  religijnych do ich muzyki. Namiętnie  szukaliśmy  wtedy  repertuaru  religijnego  dla powstających jak  grzyby po deszczu  młodzieżowych zespołów religijnych. W  tamtych  czasach nie  wypadało, żeby w  parafii nie  było  zespołu  młodzieżowego, a  ambicją  każdego  duszpasterza młodzieżowego było zmierzyć się z Vox  Clamantis, którym opiekował  się ks.  H. Seweryniak u św. Jana Chrzciciela w Płocku.

      Jakim objawieniem była za  naszej  młodości  wikariackiej   Msza  beatowa  K. Gärtner. Dlatego nikt nie  pytał, czy  Okudżawa   pasuje  do kościoła,  nie  wybrzydzał, że  jego teksty to nie  Psalmy, a melodia to nie  chorał. Młodych ludzi   urzekała prawda  jego Modlitwy. A  że  w  dodatku można  było ją  usłyszeć w  wypranym z  religijnej muzyki   Polskim Radiu,  dodawało  balladom gruzińskiego barda  swoistego  smaku. Gdyby  wtedy ktoś  nam powiedział, że za  trzydzieści lat powstanie w Polsce  muzyka  chrześcijańska,  ktoś  wymyśli Song of Songs Festiwal, że  pojawi  się  Malejonek,  Budzy i Litza z  ich 2Tm2,3  że  zaśpiewa  Arka  Noego, pewnie  byśmy nie  uwierzyli. 

     Z  prawdziwą  więc  wdzięcznością  przyjmuję  wyznanie Darka. Malejonka, który opowiada, że    sporo ludzi przychodziło do nich po koncertach,  mówiąc, że  ich granie bardzo ich poruszyło. „Potem się  okazywało, że ktoś  się  nawrócił,  ktoś  poszedł do seminarium, inny wyszedł z  nałogów. Wiele z tych  rzeczy -  wyznaje  Malejonek – Pan Bóg trzymał przed  nami w tajemnicy, chyba po to,  żebyśmy nie  wpadli w pychę. Tylko z  rzadka ten i ów przychodził i opowiadał. Więcej  wychodziło potem w  czasie  głoszenia  katechez” (Urodzony, by się nie  bać, s. 242). 

           Jeśli ktoś   myśli, że to wszystko  dokonało się  bez  ofiar,  to grubo  się   myli.  Malejonka  i jego kolegów  po nagraniu  płyty Przyjdź oskarżono o zdradę, ponieważ  Kościół  dla reggae’owców  „to  generalnie  syf, malaria i korniki”. Dwa  słowa  szczególnie – jak mówi -  „mierziły jego kolegów: <Jezus Chrystus>. Bo gdybym jeszcze  wykorzystał sam Stary Testament, to byłoby OK; można śpiewać w tym środowisku o Bogu, Jah  czy jakoś  tam, dużo kapel  reggae’owych czerpie  z  psalmówale na  imię  <Jezus Chrystus> następuje  reakcja  histeryczna, kompletny odpych” (tamże, s. 239) . 

            Wcale  więc  nie  wiem, kiedy  przyznanie  się  do Jezusa w kręgach artystycznej bohemy  więcej kosztowało: czterdzieści lat temu  czy obecnie. Tym bardziej  z  radością słucham Okudżawy:  „Ja  wiem, że  Ty wszystko możesz,   /wierzę  w Twą  moc i gest, / jak wierzy żołnierz  zabity, / że w  siódmym niebie  jest. / jak zmysł każdy chłonie  z wiarą / Twój ledwie  słyszalny głos, / jak wszyscy  wierzymy w  Ciebie, / nie  wiedząc, co niesie los”.

       Po czterdziestu latach trochę  więcej  wie się  o losie, dlatego   dzisiaj  bardziej niż kiedyś  daje  do myślenia fraza: dopóki nam ziemia  kręci  się. O ile  w młodości, nawet do głowy mi nie  przyszło, że  może    przestać  się kręcić, to dzisiaj   szczerze proszę  z Okudżawą: „Panie  zielonooki, / mój Boże jedyny, spraw, / Dopóki ziemia toczy się, /  zdumiona obrotem spraw, / dopóki czasu i  prochu /  wciąż  jeszcze  wystarcza  jej, / Dajże  nam wszystkim po trochu, / i mnie  w opiece  swej miej!/ .

Jeszcze  piękniej  to brzmi po rosyjsku.