Na śmierć Cioci Wandy

Pan Kazimierz odmawiając dziesiątkę różańca w porannej audycji radia Maryja, w środę 31 lipca 2019 r., płakał. Często słuchacze podczas tej audycji nie mogą ukryć swoich emocji. Czasami dlatego, że się dodzwonili do Radia, częściej dlatego, że są chorzy lub wspominają kogoś bliskiego. Wzruszają mnie śpiewno-płaczliwe głosy kobiet z Białorusi, w których słychać tak samo żarliwą pobożność jak i wielką tęsknotę za Polską i Kościołem.

Pan Kazimierz odmawiając  dziesiątkę różańca w porannej audycji radia Maryja, w środę 31 lipca  2019 r., płakał. Często słuchacze  podczas  tej audycji nie mogą ukryć swoich emocji. Czasami dlatego, że się dodzwonili do Radia, częściej dlatego, że  są chorzy  lub wspominają kogoś bliskiego. Wzruszają mnie śpiewno-płaczliwe  głosy kobiet z Białorusi,  w których słychać tak samo żarliwą pobożność  jak i wielką  tęsknotę za Polską i Kościołem.

Pan Kazimierz rozpłakał się przy słowach, w których  wyjaśniał, że   dzwoni  z domu opieki społecznej. Natychmiast moja wyobraźnia  zaczęła wędrować po pokoju, z którego dzwoni. Zacząłem zastanawiać się, jak reagują na to jego  współlokatorzy,  czy ma rodzinę, która w tej chwili słyszy jego płacz. A może płacze  dlatego, że upływa szybko życie, że w tym domu opieki nie może  odnaleźć  swojej matrycy z dzieciństwa, owych miejsc, które określiły jego podstawową  przestrzeń życia, tamte  góry, pola,  drzewa, drogi, dom, niebo.

Płacz Pana Kazimierza  wzruszył mnie tym bardziej, że przed kilku dniami wróciłem z pogrzebu mojej  93 -  letniej Cioci Wandy, która   jako ostatnia ze  strony mojego ojca pamiętała przedwojenną  matrycę swojego dzieciństwa. Ponieważ dzieliłem później tę samą przestrzeń życia, przy każdej  rozmowie – niestety najczęściej  telefonicznej i zawsze  za krótkiej -  zachłannie pytałem  nie tylko o rozkład  domu, który  zniszczyła wojna, ale także o drogi, drzewa, w tym wielki wiąz mojego dzieciństwa, który  przetrwał wojnę.

Niezbyt  łaskawy los  wyrwał po wojnie moją  Ciocię   z  rodzinnego  domu, rzucając  na  drugi koniec Polski,  gdzie  i las, i niebo, i  ludzie byli inni.  Na dobrą  sprawę  tylko kościół okazał się  tym miejscem, w  którym można się było poczuć u siebie. Nawet jeśli nie wyglądał  tak jak ten w  Różanie, to jednak do serca trafiały  Kiedy ranne wstają  zorze, Godzinki,  Przed  tak wielkim sakramentem. A  kiedy   zabrzmiały  dzwonki  w czasie procesji z Najświętszym Sakramentem, mojej Cioci niejeden raz popłynęły łzy po policzku. 

Z biegiem lat   jej  przytomny umysł i dusza  szły  po wyjątkowej ścieżce do  utajonego raju  dzieciństwa. Była to droga, po której nieustannie chodziła  jej Mama, Marianna, której grób znajduje się na bliskim mi cmentarzu w Rzewniu. Stojąc często nad mogiłą śp. Marianny,  urodzonej  nota bene w 1863 r, opowiadałem Cioci Wandzie o tym, jak wygląda grób, niebo nad  Rzewniem, procesje  w Dniu Zadusznym.  Niestety, nie zdążyłem  powiedzieć, że ostatnio odnowiliśmy napis  na grobie naszej Babci,  ze  wzruszającym Prosi o Ave Maryja.

Ostatnie  cztery lata, kiedy  Ciocia Wanda  coraz trudniej się poruszała,  spędziła w domu swojej jedynej córki. Nawet wtedy, kiedy już  nie wstawała z łóżka, podczas  naszych  krótkich rozmów nigdy nie  słyszałem płaczu w jej glosie.  Prosiła o modlitwę,  pogodzona była z perspektywą  odejścia z tego świata,   wzruszał mnie jej cichy pogodny głos, który na dobrą  sprawę  ożywiał się na wspomnienie jej Mamy, której  doczesne szczątki znajdowały się  pół tysiąca kilometrów na cichym, rzewnieńskim cmentarzu. 

Nic nie znaczą odległości, niechby  liczone  w setkach kilometrów,  nie liczy się ilość  doczesnych  prochów  w ziemi,  zacierające  się  napisy na grobach. Ważne, skuteczne i realne pozostaje  duchowe  zakotwiczenie w   dobroci naszych matek, w  którym jest wszystko;  dom, las,  kolor nieba,  zapach mięty wzdłuż  drogi, ale  także przebaczona krzywda i doznany ból.  Tym  się  syciła do końca dusza  mojej Cioci. Jej Córka i Wnuczka opowiadały po pogrzebie, że  przed  śmiercią   coraz  bardziej słabnącym głosem  przywoływała  swoją Mamę, azymut, moc i  światło na  ostatniej  drodze życia.

Jestem pełen uznania dla córki naszej Cioci, Aliny,  że  takie misterium odchodzenia  umożliwiła, z niemałym zresztą   wyrzeczeniem, w swoim  mieszkaniu, nie ulegając pokusie żadnego domu opieki.  Owszem, pewnie w domu opieki Ciocia Wanda umiałaby się połączyć ze  swoją  Mamą. Jestem jednak pewien, że  nie  jeden raz  zapłakałaby gorzko. Jak pan Kazimierz.