Dobry Ksiądz

Po śmierci ks. prał. Władysława Stradzy wiele osób, duchownych i świeckich, znanych mi i nieznanych powtarzało słowa: dobry ksiądz. Najpierw pomyślałem, że to przecież oczywiste, jaki inny mógłby być ksiądz. Nawet przyszło mi do głowy, że można by napisać ksiądz dobry, aby lepiej wyrazić ów rodzaj kapłaństwa, którego powołaniem stało się dobro. W ostatnim czasie odeszło kilku płockich księży, którzy tak wyrzeźbili swoje powołania w naszym seminarium. Po śmierci ks. Stradzy jeden z kolegów przypomniał opinię byłego seminaryjnego ojca duchownego, jezuity K. Dąbrowskiego, o młodym wówczas kleryku Stradzy: nie znam nikogo, kto miałby tak prostą i autentyczną wiarę jak ten chłopiec.

Po śmierci   ks.  prał.  Władysława Stradzy wiele osób, duchownych i świeckich, znanych mi i nieznanych  powtarzało  słowa: dobry ksiądz. Najpierw pomyślałem, że to przecież  oczywiste,  jaki inny mógłby być ksiądz. Nawet przyszło mi do głowy, że można by napisać ksiądz dobry, aby lepiej wyrazić  ów rodzaj kapłaństwa, którego powołaniem stało się dobro. W ostatnim czasie odeszło kilku płockich księży, którzy tak wyrzeźbili  swoje powołania  w naszym seminarium. Po śmierci ks. Stradzy jeden z kolegów przypomniał opinię byłego seminaryjnego ojca duchownego,  jezuity K. Dąbrowskiego, o młodym wówczas kleryku Stradzy: nie znam  nikogo, kto miałby tak prostą i  autentyczną wiarę jak  ten chłopiec. 

Kiedy poznałem  ks.  prałata. Władysława Stradzę,  niewiele wiedziałem o  jego  czasach kleryckich, potem wikariuszowskich czy nawet o jego proboszczowaniu w Wyszogrodzie.  Poznałem go w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, ubiegłego wieku, kiedy  był proboszczem w parafii  św. Józefa Robotnika w Płocku i duszpasterzem ludzi pracy, sympatyzujących  wówczas z Solidarnością. Każdego  1 maja, we  wspomnienie św. Józefa,  setki ludzi płockiej Solidarności gromadziły się na  Mszy św. na Cholerce,   aby potem  demonstracyjnie przejść  do kościoła św. Stanisława. 

Udział w tych uroczystościach był dla mnie pierwszym  po powrocie ze studiów doświadczeniem  płockiej solidarności. Cieszyłem  się z możliwości udziału w tych  wydarzeniach nie tylko dlatego, że  wykładałem wtedy katolicką naukę społeczną i   doświadczenie polskiej solidarności były   zgodne z zasadami  katolickiej nauki społecznej, a nawet   tworzyły jej nowy rozdział. Zresztą Jan Paweł II w tamtym czasie nigdy nie spędzał 1 maja w Watykanie, ale jechał do  jakiegoś przemysłowego miasta we Włoszech, aby modlić się z robotnikami.

Niezmiernie ciekawa okazała się  postać płockiego duszpasterza ludzi pracy.. Była w nim jakaś kruchość,  połączona   tak samo z    determinacją w  realizacji   swoich zadań jak i  czułością  wobec Pana Boga i ludzi. Szybko dało się  zauważyć jak dobrze  czuje się ks. Stradza z  kolegami księżmi i jak dobrze oni się czują na jego  gościnnej plebani.  Odnosiło się to zwłaszcza do byłych wikariuszy Ks. Stradzy, którzy do końca byli mu wierni.

Jeden z nich,  ks. Krzysztof  Kozłowski, zapytany przeze mnie za co cenił swego proboszcza,  opowiedział o zdarzeniu z Wyszogrodu, gdzie  ks. Stradza był proboszczem i dziekanem..  Pewnego wieczoru,  już po 22, ks. Krzysztof zauważył światło w kościele. Poszedł, aby sprawdzić co się dzieje.  Otwierając drzwi kościoła,  zobaczył   swojego proboszcza jak na kolanach sprawdza świeżo położone kafelki na podłodze. Opukał wszystkie,  aby  odkryć, ze  trzy są niefachowo położone i trzeba je  poprawić.

Dzięki  takiej gospodarności, no i   braterskiemu podejściu do wiernych,  bez których współpracy   nic by nie powstało, płocka peryferyjna dzielnica, gdzie  w XIX w. chowano ofiary  panującej w mieście cholery, stała się  Wzgórzem Miłosierdzia, z  pięknym kościołem, funkcjonalnym  domem parafialnym oraz centrum młodzieżowym. I to w czasach, gdzie  materiały budowlane były z przydziału,  kiedy  nieznani sprawcy podpalali raz materiały  budowlane, innym razem kaplicę. 

Dobro  jest  jednak silniejsze i jest go więcej. Wzruszyłem się  w przeddzień pogrzebu, kiedy  na zakończenie Mszy św. nad  trumną Dobrego Księdza, w imieniu parafian pan Adam Wiśniewski, mówił: „Zapamiętamy Twoje nauki, Twoje rady, Twój przykład. Uczyłeś jak brać z wdzięcznością dary jak dzielić się nimi z innymi. Jak słuchać z troską i pamięcią, Jak chodzić twardo po ziemi i być jednocześnie blisko Boga. Jak być ojcem dla swoich wikarych, jak ich wychowywać, żeby wracali do  Ciebie jak swojego domu. Jak mieć przyjaciół na lata. Jak wycofać się w porę. Jak znosić cierpienie i nie być  ciężarem dla innych. Jak przyjąć swój krzyż. I na koniec  jak odejść  cicho z modlitwą (…)
Żegnaj, Księże Władysławie.”