Dialog zmęczonych rozmową?

Przyznam się, że nie rozumiem ludzi, których męczy rozmowa. Trudno jest mi na przykład pojąć księży, którzy na kolędzie nie mają o czym rozmawiać z parafianami. Nie mogę zrozumieć też tych, którym nie chce się przyjść na wspólny posiłek. Irytują mnie pełne pychy słowa – nie ma o czym z tobą rozmawiać, czy – jeszcze gorzej – nie chce mi się z tobą gadać. To ostatnie, to jakiś deficyt duchowy. Na dobrą sprawę powinni się nim zająć uważni analitycy życia społecznego, które w Polsce, w tym także w Kościele, indywidualizuje się aż po uwiąd wspólnot sąsiedzkich, mieszkaniowych czy choćby plebanijnych.

Przyznam się, że nie rozumiem ludzi, których męczy rozmowa. Trudno jest mi na przykład pojąć księży, którzy na kolędzie nie mają o czym rozmawiać z parafianami. Nie mogę zrozumieć też tych, którym nie chce się przyjść na wspólny posiłek. Irytują mnie pełne pychy słowa – nie ma o czym z tobą rozmawiać, czy – jeszcze gorzej – nie chce mi się z tobą gadać. To ostatnie, to jakiś deficyt duchowy. Na dobrą sprawę powinni się nim zająć uważni analitycy życia społecznego, które w Polsce, w tym także w Kościele, indywidualizuje się aż po uwiąd wspólnot sąsiedzkich, mieszkaniowych czy choćby plebanijnych.

Oczywiście, zawsze można powiedzieć, że dużo gadaniny jest też nieszczęściem, że gadulstwo jest wstępem do licznych grzechów mowy (plotki, obmowy, oszczerstwa, nie mówiąc o współczesnej mowie nienawiści itp.). Jednak pośrodku zasadza się cnotain medio consistit virtus. Podstawowym warunkiem dobrej rozmowy jest pewnie odrobina szacunku i życzliwości do człowieka, z którym się rozmawia. Jeśli lubię ludzi, jestem ciekaw życia, to każdy inny nie tylko nie staje się obcym, ale wprost zobowiązuje do dialogu.

Właśnie dialogu. Przecież dialog pochodzi od greckiego słowa dialogos – rozmowa. Czy można zapomnieć, jaką karierę zrobiło ono na Soborze Watykańskim II? Kościół określał siebie wprost jako znak owego braterstwa, które pozwala na szczery dialog i taki dialog utrwala (por. Gaudium et spes, nr 92). Paweł VI mówił o dialogu zbawczym (Ecclesiam suam). Jako młodych księży, wyświęconych po Soborze Watykańskim II, uczono nas dialogu duszpasterskiego. Miał to być podstawowy obowiązek kapłański, nie mówiąc o dialogu ekumenicznym.

Dlatego nie żałuję ani jednego spotkania ekumenicznego, które od prawie 25 lat organizował ks. prof. Henryk Seweryniak, płocki ekumenista, którego nazwisko – jak powiedział ks. bp Piotr Libera - zapisze się złotymi zgłoskami w historii płockiej ekumenii. Szczególnie zapadną mi w pamięci nasze trwające 13 lat rozmowy ekumeniczne z Braćmi Mariawitami. Wierzę, że historia doceni ich znaczenie, czas oczyści emocje, a nowi ludzie płockiej ekumenii znajdą tę samą serdeczność, która nas łączyła podczas rozmów czy to w Płocku, czy w Łodzi czy we Włocławku.

            Nie przemawia przeze mnie łatwy optymizm. Robiliśmy przecież wszystko tak, jak zalecał Sobór i Jan Paweł II. Zaczynaliśmy zawsze od dialogu duchowego, a więc wspólnej modlitwy, otwierającej nas na uległość jedynemu Panu, Jezusowi Chrystusowi. Wystrzegaliśmy się też łatwego irenizmu, który mógłby doprowadzić do powierzchownej jedności. Wierzę głęboko, że nowym ludziom płockiej ekumenii nie zabraknie chęci i wytrwałości, ale także szczerej radości z normalnej ludzkiej rozmowy. Tegoroczne agapy czy to w seminarium, czy u Braci Mariawitów były bardzo obiecujące, przerosły nawet moje oczekiwania.

Tylko Kościoły dialogujące ze sobą, a także w swoim własnym łonie - są wiarygodnym inspiratorem dialogu społecznego, którego ewidentny deficyt widzimy w naszej polityce, tej wielkiej na szczeblu państwowym, ale także samorządowym, zakładowym czy rodzinnym. Tylko pojednany świat Kościołów może stawać się znakiem pojednania w świecie i dla świata (por. Jan Paweł II, Reconciliatio et paenitentia, nr 25). Stosując to do aktualnego sporu o uchodźców, trzeba powiedzieć, że to nie język polityki powinien określać dialog w Kościele na te tematy, ale religijny język dialogu kościelnego powinien oddziaływać na przyznających się do chrześcijaństwa polityków.

W tym kontekście zasmucił mnie artykuł w Gościu płockim [17 stycznia 2016 r, s. III] na temat ostrego sporu o uchodźców w Ciechanowie. Pan Wójt i Rada Gminy proponują - jako jedne z sześciu na Mazowszu – przyjąć maksymalnie trzy rodziny uchodźców. Gwałtownie zaprotestowali Narodowcy z różnych partii podanych z nazwy w artykule. Ich sztandary zdobią zresztą fotografię ilustrującą artykuł. Przyznam szczerze, że z chęcią przeczytałbym wywiad z owym Panem Wójtem, poznał jego sposób argumentacji, dowiedział się więcej o owych pięciu gminach, które .- tak mi się wydaje – mają więcej z chrześcijaństwem niż owe sztandary na zdjęciu.

Tam nie ma żadnego dialogu. Są ludzie na tyle zmęczeni rozmową, że nie chce im się gadać. Dlatego głośno krzyczą.