Ocalić winnicę... Na marginesie Iz 5, 1-7

W naszym seminaryjnym ogrodzie co roku powtarza się mały cud. Przy wysokiej siatce otaczającej stare boisko rośnie krzew winorośli. Prosta, przypominająca „dziczkę” odmiana. Wiosną, latem, aż do jesieni, robi wrażenie ścianą zieleni, w którą wyrasta. Kiedy przychodzi czas, z gęstwiny liści można wyłowić grona z małymi, słodkimi owocami. Pamiętam własne zdziwienie z czasów pierwszej przeżywanej na Nowowiejskiego 2 jesieni, kiedy z potężnej ściany zieleni na zimę zostały tylko szare, smutno sterczące w niebo, ledwo wystające z ziemi kikuty. Wydawało się niemożliwe, że jeszcze przed chwilą ten krzew był tak pełen życia. I wydawało się nieprawdopodobne, że się odrodzi. A jednak – kiedy przychodził czas wiosennego słońca, wystarczył powrót ciepła, wystarczył oddech odmrożonej aury, aby życie zwyciężyło śmierć i żeby zielona ściana odrodziła się w pełni swojej urody.

„Chcę zaśpiewać memu Przyjacielowi pieśń o Jego miłości ku swojej winnicy! Przyjaciel mój miał winnicę na żyznym pagórku. Otóż okopał ją i oczyścił z kamieni i zasadził w niej szlachetną winorośl; pośrodku niej zbudował wieżę, także i tłocznię w niej wykuł. I spodziewał się, że wyda winogrona, lecz ona cierpkie wydała jagody. «Teraz więc, o mieszkańcy Jeruzalem i mężowie z Judy, rozsądźcie, proszę, między Mną a między winnicą moją. Co jeszcze miałem uczynić winnicy mojej, a nie uczyniłem w niej? Czemu, gdy czekałem, by winogrona wydała, ona cierpkie dała jagody? Więc dobrze! Pokażę wam, co uczynię winnicy mojej: rozbiorę jej żywopłot, by ją rozgrabiono; rozwalę jej ogrodzenie, by ją stratowano. Zamienię ją w pustynię, nie będzie przycinana ni plewiona, tak iż wzejdą osty i ciernie. Chmurom zakażę spuszczać na nią deszcz». Otóż winnicą Pana Zastępów jest dom Izraela, a ludzie z Judy szczepem Jego wybranym. Oczekiwał On tam sprawiedliwości, a oto rozlew krwi, i prawowierności, a oto krzyk grozy”.

W naszym seminaryjnym ogrodzie co roku powtarza się mały cud. Przy wysokiej siatce otaczającej stare boisko rośnie krzew winorośli. Prosta, przypominająca „dziczkę” odmiana. Wiosną, latem, aż do jesieni, robi wrażenie ścianą zieleni, w którą wyrasta. Kiedy przychodzi czas, z gęstwiny liści można wyłowić grona z małymi, słodkimi owocami. Pamiętam własne zdziwienie z czasów pierwszej przeżywanej na Nowowiejskiego 2 jesieni, kiedy z potężnej ściany zieleni na zimę zostały tylko szare, smutno sterczące w niebo, ledwo wystające z ziemi kikuty. Wydawało się niemożliwe, że jeszcze przed chwilą ten krzew był tak pełen życia. I wydawało się nieprawdopodobne, że się odrodzi. A jednak – kiedy przychodził czas wiosennego słońca, wystarczył powrót ciepła, wystarczył oddech odmrożonej aury, aby życie zwyciężyło śmierć i żeby zielona ściana odrodziła się w pełni swojej urody. 

Śpiewa nam Słowo pieśń o miłości Boga do Jego winnicy. Opowiada o wszystkich zabiegach troskliwego Gospodarza, w którego zmienił się Stwórca, o miłości, która przełożyła się na czyn - na konkretny trud, włożony w każdy kolejny krok budowy: w okopanie i oczyszczenie z kamieni, w budowę wieży i tłoczni, aż do zasadzenia krzewu. Winnica otrzymała życie w bezinteresownym darze. Dawca Życia nie wystawił rachunku za cegłę do wieży i muru i nie żądał rekompensaty za ręce poranione przy kamieniach, oczyszczaniu i kopaniu. Wyglądał tylko tego, co winnica daje z samej swojej natury. Ofiarując swemu dziełu miłość liczył, że spontaniczna odpowiedź może być tylko jedna – bo czym innym niż sercem za serce można odpłacić? Tymczasem zamiast radości winobrania, zamiast słodkich owoców i odpoczynku w przyjaznym cieniu wdzięcznego za troskę krzewu, przyszło rozczarowanie. Winnica okazała się czymś więcej niż nietrafioną inwestycją – stała się porażką serca, które kochając, zaufało i zawiodło się i w zaufaniu i w miłości.

„Otóż winnicą Pana jest dom Izraela, a ludzie z Judy szczepem Jego wybranym. Oczekiwał On tam sprawiedliwości, a oto rozlew krwi, i prawowierności, a oto krzyk grozy”.

Bóg dając ludzkiemu sercu życie i obdarowując je wszystkim, czego potrzebuje, aby wzrastać ku niebu, zamienia się w oczekiwanie. Nie jest Mu obojętne, co dzieje się z Jego darami. Słowo niesione przez Izajasza jasno daje do zrozumienia, że Bóg nie uśmiecha się próbując cierpkich jagód. Prorockie przesłanie z całą gwałtownością opisuje reakcję Bożego serca na zło, które wyrasta tam, gdzie powinno owocować dobro. Gospodarz dopuszcza zniszczenie i rozgrabienie winnicy, dopuszcza spustoszenie, które prowadzi do ogołocenia tak bardzo otaczanego wcześniej troską miejsca. I nie chodzi tu o zemstę. O niewdzięcznym stworzeniu Stwórca nie przestaje mówić „winnica moja”. Nie wypiera się swojej własności, ale, z rozdartym sercem, pytając jeszcze na koniec, czy coś może przeoczył, czy czegoś nie dopełnił, dopuszcza, aby winnica poniosła konsekwencje własnego zamieniania się w gorycz. Jak kiedyś, po grzechu Edenu, w miejsce owocujących krzewów pojawiają się ciernie i osty.

Jeśli serce wybiera zło, jeśli cierpnie i gorzknieje, Bóg, cierpiąc, wystawia je na próbę pustyni. W świetle dziejów biblijnego Izraela lektura tego tekstu jest jasna i wyraźna. Lud, który odrzucił miłość Boga, został pozbawiony swojej ziemi. Przyszedł czas wygnania, po którym ocalała, wybrana reszta, wyciągnęła wnioski z błędów przeszłości. Juda bez ziemi, po czasie pokuty, odrodził się stopniowo przez powrót do wierności Przymierzu. I zaczął wyglądać Emmanuela. 

W dziejach ludzkich serc ten dramat wydaje się powtarzać nieustannie. Bóg nie odmawia niczego swojej winnicy. Nie przestaje być obecnym pośrodku swojego ludu. A jednak co jakiś czas jesteśmy świadkami wyłomów, które pojawiają się w wydawałoby się najbardziej solidnych i najmocniej obwarowanych miejscach. Okazuje się, że szczególnie wybrane szczepy czasem przynoszą wyjątkowo cierpkie owoce; że słychać okrzyk grozy tam, gdzie powinno być najbezpieczniej; że tam, gdzie powinna być ostoja sprawiedliwości, króluje niesprawiedliwość. Potrafią ludzkie serca odrzeć najświętsze i największe słowa z ich najpiękniejszego blasku.  Serca ślubujące sobie wierność i uczciwość, chwilę później są gotowe do zdrady. Tam, gdzie można by się spodziewać gotowości do służby, pojawia się walka o władzę, wpływy i znaczenie; tam, gdzie powinna królować prawda, żongluje się poprzekręcanymi słowami; nieuczciwość zakłada szaty szlachetnej ofiary, a wyrachowany cynizm przebiera się za głos sumienia. Jaka byłaby przyszłość winnicy, gdyby takie zaczęła przynosić owoce?

Na szczęście w Bożej logice spustoszenie staje się oczyszczeniem. Pośród gruzów zostaje reszta - wyschłe kikuty dawniej świetnego krzewu. Jedno pozostaje pewne – miłość Boskiego Ogrodnika. On ciągle liczy, że kiedy minie czas pustyni, kiedy winnica doświadczy ciepła promieni Jego Miłosierdzia i deszczu Jego łaski, odrodzi się na nowo. I tym razem przyniesie dobre owoce. Przecież On wydaje samego siebie i pije cierpki kielich do końca, wszystko – aby ocalić winnicę…