Znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach a szczyt klimatyczny w Katowicach

Szczyt Klimatyczny (COP24) w Katowicach [3-14 grudnia 2018 r.] spada nam jak z nieba. Pisząc nam, chciałoby się powiedzieć wszystkim; rządzącym i rządzonym, bogatym i biednym, zwolennikom lewicy i prawicy, wreszcie wierzącym i niewierzącym. Wszyscy przecież codziennie słuchamy komunikatów o stopniu zaczadzenia naszych miast, żyjemy w cieniu kominów emitujących nieznane gazy, czy dusimy się od spalin wydzielanych przez nasze samochody.

Szczyt Klimatyczny (COP24) w Katowicach [3-14 grudnia 2018 r.] spada nam jak z nieba. Pisząc nam, chciałoby się powiedzieć wszystkim; rządzącym i rządzonym, bogatym i biednym, zwolennikom lewicy i prawicy, wreszcie wierzącym i niewierzącym. Wszyscy przecież codziennie słuchamy komunikatów o stopniu zaczadzenia naszych miast, żyjemy w cieniu kominów emitujących nieznane gazy, czy dusimy się od spalin wydzielanych przez nasze samochody.

Niestety, pod takim opisem nie podpiszą się wszyscy. Na czele oponentów staną ci, którzy żadnego ocieplenia klimatu nie widzą. Negatywnie odpowiedzą też sceptycy, którzy w szczytach klimatycznych, odbywających się od początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, widzą mieszankę dobrych intencji, może i słusznej troski o środowisko, ale też dużo ideologii, rywalizacji gigantycznych interesów. A ponieważ kryzys ekologiczny stał się prawdziwym węzłem gordyjskim polityki, gospodarki, moralności i religii, dla pesymistów i malkontentów sytuacja jest beznadziejna i lepiej dać sobie spokój.

 A jednak piszę, że nam, katolikom w Polsce, ten szczyt spada jak z nieba. Nota bene jest to już trzecie spotkanie tego typu w Polsce. Dwa poprzednie odbyły się w Poznaniu (2008) i Warszawie (2013). Nie przypominam sobie, aby spowodowały w Kościele w Polsce jakieś poruszenie. Nie było refleksji teologicznej, szczególnych modlitw, promocji katolickich ruchów ekologicznych, rachunku sumienia indywidualnego i społecznego, który by się mierzył ze społecznymi skutkami grzechów nieumiarkowanej konsumpcji indywidualnej, strukturami zła w nierównym korzystaniu z bogactw naturalnych przez bogatych i biednych oraz z cynizmem potęg gospodarczych, impregnowanych na najmniejszą myśl o samoograniczeniu.

 Nie poruszały nas też słowa Jana Pawła II z roku 1990: „Efekt cieplarniany osiągnął krytyczne rozmiary na skutek ciągłego rozwoju przemysłu, wielkich aglomeracji miejskich i zwiększonego zużycia energii. Odpady przemysłowe, gazy produkowane przy spalaniu kopalin, niekontrolowane wycinanie lasów - wszystko to, jak wiadomo, ma szkodliwy wpływ na atmosferę i na całe środowisko naturalne. Kryzys ekologiczny - powtarzam - jest problemem moralnym”. Księża nie dostrzegli związku Dzieła Stworzenia z ekologią, katecheci nie zaczęli szukać współczesnych św. Franciszków, a spowiednicy mówić o konieczności nawrócenia ekologicznego.

Potrzebny był dopiero papież Franciszek ze swoją encykliką Laudato Si, która w dziedzinie ekologii chrześcijańskiej jest porównywana do Rerum novarum w dziedzinie społecznej. Jak za Leona XIII nie wszystkim w Kościele podobały się reformy społeczne, tak i dzisiaj nie brakuje głosów krytycznych wobec Franciszka. A jednak sytuacja się zmienia. Naraz zaczynamy mówić o nawróceniu ekologicznym, formacji sumienia ekologicznego i związku ekologii z konsumpcyjnym trybem życia. Dostrzegamy ekologię jako poważny problem katolickiej nauki społecznej i możliwość współpracy Kościoła z samorządami w propagowaniu zasad ekologicznych.

Szczególnie aktywny w pozytywnym podejściu do szczytu jest Kościół na Śląsku, gdzie skutki zniszczonego środowiska dawały o sobie znać od dawna. Z satysfakcją czytam artykuły publikowane w „Gościu Niedzielnym”, gdzie z jednej strony dokumentuje się otwarcie duszpasterskie na 30 tys. uczestników szczytu, którzy pojawią się w Katowicach, z drugiej nie pomija się kompetentnych głosów na temat polityki ekologicznej państwa i odpowiedzialności wierzących za środowisko naturalne. Zdaje się, że ze Śląska na początku października br. wyszła inspiracja Listu Biskupów o ekologii. Szkoda, że nie był on czytany wiernym, dobrą okazję stanowiła pierwsza niedziela adwentu, tuż przed rozpoczęciem szczytu ekologicznego.

Najwyższy czas, aby problem ekologii podjęły stowarzyszenia wiernych świeckich i religijne ruchy społeczne, które – jak choćby Akcja Katolicka – ze swojej istoty zajmują się sprawami społecznymi. Jakaż to okazja do realizacji konkretnej współpracy społecznej, motywowanej religijnie, z ludźmi dobrej woli zatroskanymi o środowisko naturalne. Dobra to też inspiracja do nowej ewangelizacji społecznej, która ma szansę korygować jednostronność niektórych świeckich działaczy ekologicznych, z drugiej zaś naprawić grzech zaniedbania polskich katolików.

Dobrze się stało, że szczyt ekologiczny w Katowicach przypada na początek adwentu. To przecież nie przypadek, że Ewangelia pierwszej niedzieli adwentu zaczyna się zdaniem: „Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemni trwoga narodów bezradnych wobec huku morza i jego nawałnicy”. Czyż nie jest to realistyczny opis tego, co może się stać z dziełem stworzenia, kiedy nie pójdziemy po rozum do głowy, a jeszcze lepiej po wrażliwość na piękno i wartość dzieła Stworzenia?