Wybory, demokracja i synod

Nie wracałbym do wyborów, gdyby nie były sprawdzianem poziomu naszej demokracji, krytycyzmu obywateli, poziomu ich wiedzy i stopnia odpowiedzialności za dobro wspólne. Są też sprawdzianem dla polityków, dziennikarzy, etyków i księży, którym w pierwszym rzędzie powinno zależeć na dobru wspólnym, wypełnianiu obowiązków obywatelskich i eliminacji struktur zła.

Nie wracałbym do wyborów, gdyby nie były sprawdzianem poziomu naszej demokracji, krytycyzmu obywateli, poziomu ich wiedzy i stopnia odpowiedzialności za dobro wspólne. Są też sprawdzianem dla polityków, dziennikarzy, etyków i księży, którym w pierwszym rzędzie powinno zależeć na dobru wspólnym, wypełnianiu obowiązków obywatelskich i eliminacji struktur zła. Te przecież bezpośrednio wpływają na konkretne wybory sumienia, życie rodzinne, parafialne i społeczne.

Wybory to laboratorium wiedzy, znacznie przekraczającej emocje, które ogarniają nas w wieczór wyborczy. Uczyć się powinni wszyscy, począwszy od dziennikarzy i polityków, którzy nie mogą nie pytać, na co poświęcili spoty reklamowe, o czym rozmawiali – lub kłócili się – w niezliczonych audycjach radiowych i telewizyjnych. Okazało się, że wyborcy, przynajmniej ci, którzy poszli głosować, są zacznie bardziej dociekliwi i kompetentni niż wielu dziennikarzy i polityków.

Co jednak zrobić z tymi, którzy nie poszli głosować?. Za łatwe byłoby tłumaczenie ich bierności słabościami Unii, błędami polityków, ogólną sytuacją w kraju, regionie czy powiecie. Głównym powodem jest tu brak zakotwiczenia troski o dobro wspólne w strukturze sumienia wielu polskich obywateli, w tym katolików. Ma to zresztą reperkusje także w życiu parafialno-religijnym, w stopniu zaangażowania świeckich w parafii, diecezji, w Akcji Katolickiej i innych stowarzyszeniach katolickich, działających na styku religii i życia społecznego. Jak mantrę powtarzamy – wciąż bezradni - frazę o świeckich wiernych jako uśpionym olbrzymie Kościoła w Polsce.

Żeby to zmienić, trzeba znacznie konkretniej w naszych stowarzyszeniach katolickich - i to przed wyborami - dyskutować o programach, założeniach, liczbach, dyrektywach, urzędach, w tym wypadku Unii. Nie ma co liczyć na dziennikarzy, którzy marnują czas w publicznych środkach przekazu. To w naszych stowarzyszeniach powinny powstawać sekcje społeczne, w których ludzie powinni się szkolić, dyskutować, pytać, a po wyborach – sprawdzać.

Wielką szkołą mobilizacji społeczno-religijnej mogłyby być wybory do rad parafialnych. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, aby odbywały się według ustalonego regulaminu, w jednym dniu w całej diecezji, spośród wcześniej zgłoszonych kandydatów, choćby i zaakceptowanych przez proboszcza. Jak to by dobrze robiło wspólnotom parafialnym, gdyby najaktywniejsi wierni wypowiedzieli głośno swoje postulaty, proboszczowie je usłyszeli, a ogół parafian wyraził zdanie.

A że byłyby dyskusje, może nawet gorące – to przecież nic zdrożnego. One i tak się toczą, najczęściej w formie pretensji, niesprawiedliwych osądów czy plotek. Jak taka kultura otwartej dyskusji by się przydała teraz w czasie synodu? Ile by wniosła dobrej aktywności do kół synodalnych, jak by pomogła w dyskusji na sesjach ogólnych, a nawet plenarnych.

Póki co, trzeba być wdzięcznym wszystkim, którzy poszli do urn i wybrali zgodnie z własnym sumieniem. Wyniki wyborów powinny dać dużo do myślenia tym, którzy chcą budować solidarną Europę. Osobiście jestem zbudowany wynikami wyborów we Włoszech i na Ukrainie. We Włoszech pojawił się młody, zdolny i rozsądny M. Renzi, którego partia przekroczyła 40%, a na Ukrainie - w sytuacji prawie wojny domowej - już w pierwszej turze wybrano prezydentem, jak się wydaje, rozsądnego człowieka.

Demokracja potrzebuje mądrych przywódców jak kania dżdżu.

29. 05.2014