Kaznodzieja dotarł do celu

Świat żyje koronawirusem, a tu nagle taka niespodziewana śmierć, i to z innego powodu. Chociaż wiadomo było, że nie jest dobrze: w grudniu ubiegłego roku przyjaciele Kaznodziei na fejsbuku poprosili o codzienną modlitwę w jego intencji. Włączyłam się w nią. Odkryłam go późno, ale gdy to już się zdarzyło, słuchałam bardzo intensywnie. Bo ks. Piotr Pawlukiewicz był w swoim głoszeniu słowa Bożego autentyczny. Nie pouczał i nie moralizował. Po prostu mówił, jak jest, i za to kochali go słuchacze.

Fot. blog 98.jpg
foto: deon.pl
Świat żyje koronawirusem, a tu nagle taka niespodziewana śmierć, i to z innego powodu. Chociaż wiadomo było, że nie jest dobrze: w grudniu ubiegłego roku przyjaciele Kaznodziei na fejsbuku poprosili o codzienną modlitwę w jego intencji. Włączyłam się w nią. Odkryłam go późno, ale gdy to już się zdarzyło, słuchałam bardzo intensywnie. Bo ks. Piotr Pawlukiewicz był w swoim głoszeniu słowa Bożego autentyczny. Nie pouczał i nie moralizował. Po prostu mówił, jak jest, i za to kochali go słuchacze.

W sieci w tych dniach dużo wspomnień i relacji o ks. Pawlukiewiczu. Na planie pierwszym – smutek i żal, że odszedł tak przedwcześnie. Kaznodzieję wspominają tzw. zwykli ludzie i celebryci. Dla wszystkich był autorytetem, księdzem, który głosił autentyczne słowo Boże. Bez zbędnego moralizatorstwa, z odniesieniem do zwykłego życia. Gdy wielu już dawno pomieszało się, jak żyć, Pawlukiewicz nauczał: „Żyj zgodnie z tym, kim jesteś. Jesteś żoną – żyj jak żona. Jesteś mężem – żyj jak mąż. Jesteś osobą samotną – żyj jak osoba samotna”.

Odpowiadał mi ten styl i to poczucie humoru. Przecież on nawet o swojej chorobie potrafił opowiadać z subtelną autoironią. A przecież bardzo cierpiał. Jeszcze w ubiegłym roku gdzie nie gdzie się pojawiał. Widać było jednak, że jest mu trudno, że nie jest w stanie się wyprostować, że mówi coraz wolniej, że spogląda na rozmówcę spod przymkniętych powiek. „Pan Parkinson” przebiegał w ostrym tempie, bez litości.

Ks. Pawlukiewicz znał się na ludziach. Widział Boże działanie w najmniej spodziewanych sytuacjach. Walczył ze stereotypami. „Wstań. Albo będziesz święty, albo będziesz nikim” – to jego ostatnia książka. Napisał w niej: „Świętość nie polega na tym, żeby się nie pobrudzić. Świętość nie polega na takiej nieskazitelności, która nakazuje nam niczego nie dotykać. Może i czegoś dotknę, może i pobrudzę sobie ręce po łokcie, ale będę z ludźmi. To jest pokora”. Był pokorny. I jedyny w swoim rodzaju.

Jeśli po czyjejś śmierci mamy poczucie straty, to znaczy, że był dla nas ważny. Mnie po tej śmierci też trochę ubyło. Jak wielu innych śledzę na bieżąco doniesienia o pandemii (jedni ją niemal przebóstwiają, inni bagatelizują), jednak nie mogę przestać myśleć o śmierci tego wyjątkowego Kaznodziei. Dla mnie żył za krótko. Z punktu widzenia człowieka wiary, powinnam jednak dziękczynić za jego ziemską obecność, wyznając „Ale nam się wydarzyło!”. Odszedł do domu Ojca, gdy Ten uznał to za stosowne. Przestał cierpieć. Teraz patrzy na nas z góry i pewnie jest mu miło, że tak wiele osób zachowało go w dobrej pamięci.

Był Bożym człowiekiem. Nie wyuczył się tego, bo tak trzeba. Kochał Boga i bliźniego swego, jak siebie samego. Było to widać i w jego książkach, i w jego konferencjach. Ciepły, szczery, świadomy własnych zalet i wad. Z przymrużeniem oka patrzący na tych, którzy nauczyli się, jak być miłym i grzecznym, ale w głębi duszy żywią do innych całkiem odmienne uczucia.

Jedna z bodaj najpopularniejszych historii z jego konferencji, to ta o wyprawie na rekolekcje do pewnego zgromadzenia zakonnego. Kaznodzieję prowadził w drodze GPS w telefonie komórkowym. Gdy dojechał na miejsce, witająca go siostra zapytała, czy nie chciałby najpierw wejść do kaplicy. Ksiądz był zmęczony po podróży, ale nie odmówił. Gdy ukląkł w kaplicy, odezwała się nawigacja: „Dotarłeś do celu”. Tak właśnie jest - Kaznodzieja dotarł do celu.