„Ojczyzno moja, Polsko, co zrobiłaś z pontyfikatem Jana Pawła II?” – chcę zapytać jak przed laty Papież pytał Francję, „najstarszą córę Kościoła” o jej chrzest. Trudno uwierzyć, że to już dekada bez niego. Przecież być największym autorytetem i miłością polskich katolików, ale i nie-katolików. Gdy odszedł do domu Ojca, statystyki odnotowały wzrost nawróceń, także tych mało spektakularnych, w konfesjonałach czy przed telewizorami z transmisją pogrzebu.

Grafika _do _blogajp2

„Ojczyzno moja, Polsko, co zrobiłaś z pontyfikatem Jana Pawła II?” – chcę zapytać jak przed laty Papież pytał Francję, „najstarszą córę Kościoła” o jej chrzest. Trudno uwierzyć, że to już dekada bez niego. Przecież być największym autorytetem i miłością polskich katolików, ale i nie-katolików. Gdy odszedł do domu Ojca, statystyki odnotowały wzrost nawróceń, także tych mało spektakularnych, w konfesjonałach czy przed telewizorami z transmisją pogrzebu.

2 kwietnia 2005 roku polskie zegary zatrzymały się na godzinie 21.37. Osieroceni przez najlepszego ojca na tej ziemi roniliśmy wiele łez. A potem te niezliczone rzeki zniczy, czarne wstążeczki przywiązane do anten samochodowych, flagi narodowe i papieskie w dniu pogrzebu… Płakali wszyscy, od zwykłego człowieka po dygnitarza.  Żal był ogromny, ale co z niego zostało?

Gdy 5 lat później w Smoleńsku runął samolot z Prezydentem i 95 innymi osobami, wybrany w demokratycznych wyborach rząd zrobił wszystko, aby nie dojść prawdziwej przyczyny  katastrofy. Ba! Nawet wraku nie wydostał, choć wyglądało na to, że ładnie przygotowany do transportu do Polski, bo umyty i czyściutki. Z pokorą przyjął raport MAK, w który uwierzył cały świat, bo jako pierwszy został ogłoszony. Był trotyl, nie było trotylu? Była brzoza, nie było brzozy? Ziemię na metr w głąb przeorano, czy nie? Że o pomyleniu szczątek zaginionych nie wspomnę, bo to zbyt żenujące.

Pomyślałam o Smoleńsku w kontekście niedawnej katastrofy lotniczej, spowodowanej prawdopodobnie depresją jednego z pilotów. Zaskakujące, jak wnikliwie dąży się do odpowiedzi na pytanie, kto i dlaczego zawinił, jak wiele opcji branych jest pod uwagę, jak bardzo w całą akcję włączyła się Francja – kraj miejsca katastrofy. Oni poznają prawdziwą przyczynę tragedii za miesiąc. My nie poznamy prawdy o swojej już nigdy. 

Zaledwie 4 lata temu ogromne poparcie w kraju zdobyła partia niejakiego Janusza Palikota. Owszem, wiem, że motywacje były różne. Znam osoby, które otwarcie mówiły, że nie chciały zagłosować na dwie z wiodących partii, więc wybrali „RP”. Świadomości polityczno-społecznej takich osób nie chcę komentować, bo nie ma czego.

Polityk ów ogłosił Polsce i światu, że Kościół jest organizacją, która szkodzi ludzkości, i wielu Polaków mu uwierzyło. „Płytki antyklerykalizm” tego pana zrobił swoje. Zresztą „sztukmistrz z Lublina” do tej pory robi w mediach za autorytet, ale tego telewizjom nikt zabronić nie może, choć wiadomo, że jaka telewizja, taki autorytet. W najbliższych wyborach „RP” już raczej nie wystartuje, ale nikt nie naprawi szkód moralnych, jakie wyrządził społeczeństwu.

10 lat po śmierci Papieża w Warszawie w ramach Dni Ateizmu odbywa się marsz. Na czele idzie trzech facetów udających biskupów, ktoś z tyłu niesie transparent „Chrzest to przestępstwo” . We wszystkich mediach ten gniewny spacer dziwnych ludzi, to „news number one”. Katolicy muszą być wobec takich zjawisk „tolerancyjni”, w innym razie zarzuci się im ciemnotę i ciemnogród.  

Przypomina mi się też niedawna kontr-akcja płockiej lewicy na bilbord „Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż”, zatytułowana „Konkubina też rodzina. Kochaj bliźniego swego jak siebie samego”. Cieszy, że płocka lewica zna połowę przykazania miłości, martwi, że jest to znajomość wybiórcza, zamanifestowana po to, aby zaistnieć w świadomości politycznej płocczan. Trzeźwo zareagowała jedna z płockich gazet, pisząc coś w rodzaju że lewica uaktywniła się politycznie.

10 lat po 2 kwietnia 2005 roku nastolatek wybierający się do katolickiego gimnazjum od rówieśników słyszy, że jest „ultra katol”. Dziesięć lat po śmierci Papieża normalny jest niewierzący, a wierzący jest nienormalny. „Ty tak mówisz, bo musisz” – słyszę z ust pewnej osoby, która dawno straciła dar wiary i uważa, że nikt tego daru nie posiada. Bóg widzi i nie grzmi, widocznie są to znaki czasu, z którymi musimy się zmierzyć. I módlmy się, żeby Święty z Wadowic nam w tym pomógł.