Szanowni Rodzice,
Szanowni Państwo Dyrektorzy i Wychowawcy, Panie Profesorki, Księża, Panowie Profesorowie,
Drodzy Maturzyści,
Jak wiecie, jest nas tylko garstka w Kaplicy Cudownego Obrazu na spotkaniu maturzystów Diecezji Płockiej na Jasnej Górze: Wasi przedstawiciele z Liceum Katolickiego, kilku księży i innych wychowawców, biskup. Ufam, że pozostali jednoczą się z nami duchowo za pośrednictwem Katolickiego Radia Płock i łączy internetowych. Gorąco Was wszystkich pozdrawiam sprzed ikony Jasnogórskiej Pani!Tegoroczna forma naszego pielgrzymowania, to duże wyzwanie, powiedziałbym nawet: wyzwanie, które wymaga większej dojrzałości, niż to, które przeżywaliśmy w minionych latach. Uwydatnia ono prawdę, że łączymy się z Jasną Górą nie tylko dlatego, że pragniemy z pomocą Maryi szczęśliwie zdać maturę i otrzymać świadectwo dojrzałości, ale przede wszystkim dlatego, że chcemy dawać świadectwo dojrzałości w życiu, w całym dalszym życiu.
Dawać świadectwo dojrzałości… O tym mówi także dzisiejsza Ewangelia. Spróbujmy się nad nią przez kilka, kilkanaście minut wspólnie zadumać. Zacznę od przypomnienia, że my, chrześcijanie, przeżywamy w tych dniach Oktawę Wielkanocy. Co to oznacza? Oznacza to, że każdy z ośmiu dni, począwszy od Wigilii Paschalnej aż do najbliższej niedzieli – Niedzieli Miłosierdzia jest dla nas Wielkanocą - jedną wielką Uroczystością Zmartwychwstania. Dlatego przed chwilą, tuż przed odczytaniem Ewangelii, kantor zwiastował: „Alleluja! Oto dzień, który Pan uczynił, radujmy się nim i weselmy!” Dlatego również w prefacji będę śpiewał: „Zaprawdę, godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy Ciebie, Panie, zawsze sławili, a zwłaszcza w tym dniu uroczyściej głosili Twoją chwałę, gdy Chrystus został ofiarowany jako nasza Pascha”. I to dlatego w każdy z tych ośmiu najważniejszych dni w roku liturgicznym Kościoła słyszymy opowieści Ewangelistów o spotkaniach Piotra, Marii Magdaleny, uczniów z Emaus czy Szawła z Tarsu ze Zmartwychwstałym.
Dzisiejsza opowieść zaczyna się na pozór banalnie. Apostołowie wrócili do domu, do Galilei, nad Jezioro Genezaret. Może rzeczywiście taki był pierwszy odruch wielu z nich po publicznej egzekucji Jezusa? A może niektórzy z nich nie przeżyli jeszcze objawień Zmartwychwstałego? Jest noc, pewnie jeszcze daleko od świtania. Mimo to, Szymon Piotr budzi swoich kompanów - rybaków, mówiąc: „Idę łowić ryby”. Pozostali odpowiadają, że pójdą z nim, spychają łódź na fale jeziora, odbijają daleko od brzegu i zapuszczają sieci. Czas mija, zaczyna świtać, a oni nic jeszcze nie ułowili. Nagle na przybrzeżnej skale dostrzegają ledwie widoczną postać i żarzące się węgle. Nie rozpoznają jednak, że to Jezus. Nie rozpoznają także Jego głosu, gdy woła do nich: „Dzieci …, macie coś do jedzenia?” A potem każe im zarzucić jeszcze raz sieć, tym razem po prawej stronie. I jak kiedyś, znowu z powodu mnóstwa ryb, nie mogą jej wyciągnąć. W tym momencie uczeń, którego Jezus miłował, doznaje olśnienia. „To jest Pan!” – woła. Słysząc to, Piotr przywdziewa wierzchnią szatę i rzuca się w pław do jeziora. Reszta płynie łodzią za nim. Dobijają do brzegu z siecią ciężką od ryb — złowili ich aż 153. Skąd ta dokładna liczba? Może ktoś, zaskoczony cudem, po prostu je policzył. A może jest symboliczna? W starożytności znano właśnie tyle gatunków ryb, a więc 153 ryby mogły reprezentować cały świat i zapowiadać trwającą do dziś misję Kościoła, wezwanego do ewangelizowania tego świata.
Zatrzymajmy się na moment w tym miejscu. Zauważyliście? Nierozpoznany Jezus woła: „Dzieci, macie coś do jedzenia?” Nie nazywa ich tchórzami, lecz ciepło: paideia– „dzieci”. Nie pyta: dlaczego zostawiliście mnie samotnym na krzyżu? Dlaczego nie przekazujecie dalej tego, czego was nauczałem, tylko uciekliście z Jerozolimy do swoich codziennych zajęć? Nie wyrzuca Piotrowi: kiedy w końcu przeprosisz mnie za zaparcie się? On po prostu poważnie traktuje to, czego ich uczył, opowiadając przypowieść o synu marnotrawnym czy każąc Piotrowi 77 razy przebaczać. Za chwilę zrobi nawet więcej: przeegzaminuje Szymona, pytając go o to, jaka jest jego miłość (a to najtrudniejszy egzamin, więcej niż matura!) i ustanowi słabego Apostoła… głową Kościoła. Teraz jednak troszczy się przede wszystkim o to, czy sobie radzą, jak sobie radzą. Kiedy medytuję na tą ewangeliczną sceną, przypomina mi się sentencja św. Ignacego Loyoli, wielkiego założyciela zakonu jezuitów:„Módl się zawsze tak, jakby wszystko zależało od Boga, a pracuj tak, jakby wszystko zależało od ciebie”. To Jezus uczyni cud, to do Boga należy rezultat połowu, ale uczeńma trudzić się (nawet nocą!), być dobrze przygotowanym, mieć sprawną łódź, zadbać o sieci, a potem wyciągnąć połów do brzegu, posortować i policzyć…
Właśnie to, tę samą sytuację przeżywamy, pielgrzymując – realnie czy w duchu – na Jasną Górę. I to właśnie będziemy czynić, składając na końcu tej Eucharystii w dłonie Jasnogórskiej Pani nasz akt zawierzenia maturzystów diecezji płockiej: „Maryjo, pragniemy przeżyć nasze życie mądrze i roztropnie, wypełniając wolę Jezusa – Twojego Syna. Wypraszaj nam łaski na czas egzaminu dojrzałości, aby praca włożona w przygotowanie do tego ważnego wydarzenia wydała piękne owoce […]”. Właśnie tak – z jednej jest strony świadomość, że wszystko jest w ręku Jezusa, On jest Panem naszego życia i jego owoców; z drugiej - ma temu towarzyszyć trud naszego przygotowania, nawet „zarwanych” nocy i pragnienie pełnienia woli Bożej.
Powróćmy do narracji Ewangelisty… Gdy uczniowie zakończą robotę i zasiądą na plaży przy Jezusie, żaden z nich – relacjonuje Ewangelista - nie odważy się „zadać Mu pytania: «Kto Ty jesteś?» bo wiedzieli, że to jest Pan”. Co oznacza początkowe nierozpoznawanie Jezusa, a teraz wahanie? To samo zresztą przeżyli uczniowie z Emaus, choć przeszli kilometry z Nieznanym Wędrowcem, czy Maria Magdalena, która wzięła Go za Ogrodnika. W końcu rozpoznanie dokonuje się. Ci, którzy to przeżyli, pozostawili nam jednak wyraźny przekaz: doświadczenia spotkań ze Zmartwychwstałym nie były zwykłymi doświadczeniami. Nie jest On już tylko kimś, kogo znali z galilejskich i judzkich ścieżek: nauczycielem, rabinem, prorokiem, uzdrowicielem czy wyrzucającym Szatana egzorcystą, jakim dzisiaj wielu chciałoby Go widzieć. Piotr, Maria Magdalena, Jan, Szaweł z Tarsu pozostawili jednoznaczne świadectwo: To był ten sam Jezus, ale nie przychodził On już jako ktoś stąd, z tego świata. Przychodził do nich jako Pan, jako Syn Ojca, zasiadający po Jego prawicy. Spotkania z Nim, przez które zsyłał Ducha, przekazywał misję Piotrowi, Pawłowi i Magdalenie, tworzył Kościół, były już spotkaniami z takim właśnie Bogiem.
Świadkowie podkreślali nadto, że do doświadczenia spotkania ze Zmartwychwstałym nie doprowadziła ich własna spostrzegawczość, wiedza o Nim, ale znaki: posiłku – Eucharystii, przebaczenia, miłosierdzia, powierzenia misji, udzielenia mocy zrzucenia z siebie „staregoczłowieka”. W dzisiejszej opowieści Jezus sam przygotowuje posiłek: piecze ryby, które złowili i podaje im z chlebem. Pewnie nie brakuje także wina. Zaraz potem Piotr, który chociaż zapłakał nad zdradą, ale potem znowu szybko uciekł do swoich codziennych zajęć, dozna przebaczenia i usłyszy: „Paś owce moje”. Maria Magdalena, która po nawróceniu chciała pozostawać na poziomie pierwszych, neofickich porywów, zostanie wezwana do ewangelizowania. Szaweł z Tarsu, brutalny prześladowca chrześcijan, który mógł liczyć na wspaniałą karierę w służbie Sanhedrynu, otrzyma łaskę uznania za „stratę” i „śmieci” wszystkichdotychczasowych ideałów.
Wiem i potwierdzają to bolesne statystyki, że wśród młodych Polaków, a więc także wśród was, jest spory procent takich, którzy mają problem z rozpoznaniem Zmartwychwstałego, ze spotkaniem żyjącego Jezusa w Kościele, z zaproszeniem Go jako Pana swojego życia. Proszę Was jednak: nie zamykajcie za sobą ostatnich drzwi; ewangelizujcie, pomagajcie swoim kolegom, koleżankom, by nie zatrzaskiwali swoich serc, sumień na Jego obecność. Bo może się zdarzyć, że On przyjdzie, jak przyszedł w życiu: Pascala, Frossarda, Chestertona, Gałczyńskiego, Herberta, Kaczmarskiego czy Krzysztofa Krawczyka, ale będzie miał problem z zamkniętym sercem. Warto pozostać wiernym swojemu chrztowi. Warto gdzieś na studiach, gdzieś za granicą, gdzieś w pracy czy na górskim szlaku, w pandemii czy po niej pozostać wierną, wiernym, tak jak to ongiś wyznawał ks. Jan Twardowski, wspominając czasy powstania warszawskiego i swojej młodości w minionym ustroju:
„ A ja już wierny Tobie zostanę
o Chryste, Chryste -
bo wiem, że oczy matce mej dałeś
jasne i czyste
Kolegom moim - wstręt do krętactwa
i komże srebrne
Mickiewiczowi wojnę powszechną
i sny podniebne
Na Długiej w sierpniu - w nocnym wypadzie
latarki w ręce
łączniczce małej iskrę w warkoczu -
groszek w sukience
Choćby wzbronili wierszy o Tobie
pięknych drukować -
na klęczkach będę szeptać Ci jeszcze
wzbronione słowa”.
Amen.